Witajcie
Przeczytałam 56 stron (do tyłu więc chronologia mi się nieźle zamieszała) żeby dotrzeć do tej nr 18 i informacji o śmierci Diabełka. Byłam jego wirtualną opiekunką - myślałam czasem żeby moze spróbować go kiedyś odwiedzić, zobaczyć. Ale zawsze było tyle rzeczy do zrobienia, ze wszelkie tego typu mysli odkładałam na później. No i prawdę mawiał ksiądz Twardowski - "śpieszmy się kochać...". Przykro mi, ze spotkało go coś takiego

Krwotok wewnętrzny widziałam u kotów po wypadku samochodowym i u tych kopniętych przez człowieka. Pies chyba by jednak zostawił ślady zewnętrzne... A moze się mylę, nie jestem lekarzem.
Nie zaglądałam tu nigdy ale obiecuje sie poprawić - podoba mi sie ten wątek
Zima faktycznie wyjatkowo okropna w tym roku, koty nie lubia śniegu. Jedyna zaleta to to, że przysypało domki i degeneratom nie chce się ich niszczyć, bo przeważnie stoja w takim miejcu, ze sama się któregoś dnia zastanawiałam jak nakarmię "moje" kociaki bo musiałam tego dnia biec do pracy w elegenckich kozakach
Zajmuję się (nie jedyna ja, nie przypisuję sobie bynajmniej wyłącznej zasługi) kociakami z przystanku tramwajowego obok stoczni. Przy stoczni są całe kolonie kotów, boję się czy nowi właściciele tych terenów nie bedą robili problemów. Mam ulubionego eleganta - czarnego z białym krawatem. Jest piękny

Zeszłej zimy był małym kociakiem, miał braciszka. Braciszek był ciągle chory - cała zimę wciskałam mu podstępem pokruszone tabletki przeciwko kociemu katarowi. Zimę przeżył, ale latem zniknął. Mam niejasne obawy, że właściciel parkingu, na którym miały budkę (teraz budki stoją poza parkingiem) maczał tu swoje paluchy - bo razem z nim zniknęła koteczka, która właśnie dopiero co wysterylizowano. Oboje wyglądali nienajlepiej - ona miała miejscami placki wyliniałego futerka (wet powiedział ze to w związku ze zmianami hormonalnymi i znikną z czasem - faktycznie tuż po zabiegu znikły ale później znów sie zaczynały pokazywać). Braciszego mojego ulubionego elegancika nie mial jednego oczka (na skuter zimowego kataru). Trzymały sie razem i razem zniknęły... Zastanawiałam sie jak mój ulubieniec przeżyje tą zimę sam (bo nie liczę luźnych przyjaźni łączących go z innymi kotami - ach trzeba było zobaczyc jak się ci dwaj braciszkowie trzymali razem, w jak rozkosznych pozach sypiali...) ale radzi sobie całkiem dobrze
Nawiasem mówiąc ten osttani pożar opuszczonego budynku był tuż koło moich budek, w nocy leciałąm sprawdzić co się dzieje

Mój mąż pukał sie w głowę i nie dosć, ze odmówił udziału w imprezie, to jeszcze później kręcił nosem, ze dymem pachniałam

Moje budki na szczęście nienaruszone straż podjechała od innej strony. A kociaki rano jak zwykle stawiły sie na stołówce więc i im sie nic nie stało
