Co to było, to drugie z Kilińskiego - nie wiem, dymne i zielonookie, jak przepakowywałam do kontenerka, z okna komórek wyglądała drugie identyczne. Na pewno widziałam jeszcze dwa bure, nadal nikt nie wie, ile tych kotów jest.
Z lecznicy do mnie dzwonili, ale ja nieprzytomna po porannych przeżyciach (zaraz opowiem) wyleciałam z domu bez telefonu, wróciłam późno.
A przeżycia - klatkę miałam jedną, w klatce kot z Kilińskiego, umówione byłyśmy z Montes na następną łapankę - wniosek - kot musi się przepakować do kontenerka, lepiej niech to zrobi na Kilińskiego - jak tfu tfu pryśnie, to chociaż w swoim terenie.
No to przepakowuję - zgodnie z wszelkimi prawidłami sztuki przystawiam kontenerek z wyjętą kratką do końca klatki, podciągam drzwiczki klatki, lekko mobilizuję kota do przejścia - ale ten wystraszony rzuca się do kontenera jednym wielkim skokiem, razem z kontenerkiem odjeżdża na 30cm od klatki

. Zaczynają mi latać ręce, padam na kolana w przyśmietnikowe błotko, jedną ręką próbuję zasłonić wejście do kontenera, drugą trzęsącą się szukam na oślep na ziemi kratki. Na szczęście kot był bardziej wystraszony i dezorintowany niż ja, nie odwrócił się w kontenerze, cały czas demonstrował ogon, zdołałam zamknąć.
A potem wczorajszego gościa z naciętym uszkiem i lżejszego o dwa pomponiki odwiozłam na jego podwórko.
I wypatrzyłam klejne gniazdo kotów - na Pawilońskiej. Przy segmentach. Ludzie uprzejmi, dokarmiają, ustawimy klatkę w ogródku.