gosiaa pisze:Aniu, musisz wprowadzić zakaz wietrzenia futerek o tej porze roku

kurcze no twarde masz to towarzystwo, moja Szpronia to nawet pazurka na balkon nie wystawi o tej porze roku, jak tylko otwieram to zwiewa w drugi kąt pokoju, a jak wietrzę mieszkanie to ją zamykam z TŻ'em w łazience żeby się nie przeziębiła

Kociaste są już bardzo spragnione słonka i powietrza (jak i my wszyscy zresztą

). Jak otwieramy okno do wietrzenia to lecą, żeby chociaż poniuchać powietrze i rzucić okiem, co się na dworze dzieje. Odkąd towarzystwo się rozkichało jest całkowity szlaban nawet na wyglądanie za okno. O wychodzeniu na zewnętrzny parapet to już nawet mowy nie ma

.
Ponieważ do wiosny jeszcze chyba ładnych kilka tygodni zostało to postanowiłam zaserwować zmarzniętym ciociom "ku pokrzepieniu serc" krótki pokaz wspomnieniowo-wakacyjny z kotami w roli głównej

.
Niektórzy wiedzą, inni nie, że pierwsze dni września (a dokładnie 9 dni) ubiegłego roku spędziliśmy z TŻ na zorganizowanej wycieczce rowerowej po Austrii, wzdłuż Dunaju. Jednym z naszych najmilszych wspomnień z tej wyprawy okazały się spotkania z tamtejszymi kotami. Jechaliśmy rowerami przez wsie, miasteczka i całkiem duże miasta i nie było chyba dnia, żeby jakiś kociasty czy kociaste nie weszły nam w ręce.
Z przyjemnym zdziwieniem (i z wielką zazdrością, bo u nas tak niestety nie jest ...) stwierdzaliśmy, że koty to pełnoprawni członkowie czy wiejskiej czy miejskiej społeczności. Dobrze, z szacunkiem traktowane. Ich, zadziwiająca nas na początku, ufność w stosunku do obcych czyli np. do nas wyraźnie świadczyła o tym, że nie mają powodu bać się człowieka. Koty na wsi to pogodne, wypasione kociaste, leniwie wygrzewające się w trawie, patrzące człowiekowi w oczu z przyjaznym zaciekawieniem. W niczym nie przypominają naszych lękliwych, najczęściej źle traktowanych wiejskich bidoków, uciekających w popłochu na widok ludzi.
Zobaczcie, tak było w każdej wiosce:
http://www.youtube.com/watch?v=3TXvjrBquusZatrzymaliśmy się w tej akurat wsi na krótki postój, tuż przy zabudowaniach miłego gospodarza, właściciela tej gromadki. Łamanym niemieckim pochwaliliśmy piękne zwierzaki i podążyliśmy razem z kociastymi w ślad za nimi (pan miał w wiadrze ryby

).
a tu fotka kilkorga z tej kociej rodzinki:

Pierwszego dnia pobytu w Austrii, z motelu na przedmieściach Salzburga, gdzie nocowaliśmy wyruszyliśmy na spacer do centrum miasta. No i napotkaliśmy na taki obrazek

:

A dwie przecznice dalej taki:

Przerażeni tym, że kocio spaceruje po jezdni zaczęliśmy go przeganiać w spokojniejsze miejsce, a dźwięk samochodowego silnika za plecami przyprawił nas niemal o zawał. Już widzieliśmy kota co najmniej potrąconego przez auto. Okazało się jednak, że samochód (a za nim następny !) jedzie powoli i zatrzymuje się czekając, aż brytuś majestatycznie i nieśpiesznie przejdzie na trawnik. Potem wielokrotnie przekonaliśmy się, że takie zachowanie jest piękną normą, niestety niedostępną w naszym kochanym kraju dla kotów, psów, dzieci, rowerzystów i pieszych, którzy w zetknięciu z samochodem najczęściej muszą ratować się w połochu, a kierowcy postępują w myśl zasady :"kto silniejszy, ten lepszy"

.
Następnego dnia, w pięknym Burghausen spotkaliśmy takiego przystojniaka:

rozanielony widokiem kota TŻ rzucił się do ściskania i całowania, a kocio z miną: "no, ale dobrze, już dobrze, ja też się cieszę, że Cię widzę" przyjmował te karesy
W tymże Burghausen poprzedniego dnia podczas wieczornego spaceru po uroczej starówce spotkaliśmy pięknego kociastego - rezydenta restauracji. Przechadzał się spokojnie, dał się z wyraźną przyjemnością wygłaskać, odprowadził nas kilkanaście kroków i wrócił pod swój stolik. Już to widzę u nas

. Pomijając fakt, że o tej późnej porze z z typwej polskiej knajpy dobiegałyby pewnie ryki muzyki i podpite wydzierające się głosy, które wystraszyłyby najodporniejszego na dźwięki kota, to z pewnością znalazłoby się wielu chojraków chętnych na akcję "dokopać sierściuchowi"

. Tutaj było nastrojowo, pięknie, z wnętrza sączyła się cicha muzyka, część gości siedziała w środku, częśc pod parasolami na zewnątrz ... na całym rynku tak samo - nikt się nie uchlał, nikt nie darł japy, spokojny kot chodził sobie bezpieczny ... to było jak piękny sen. "Alicja w krainie czarów" w całej krasie.
A na środku starówki w Burghausen stoi pomik rowerzysty z kotem na bagażniku i ujadającym na nich psem:

a takie tabliczki, ostrzegające przed walecznym kotem

widywaliśmy wielokrotnie:
bardzo nam się podobały

Przy wjeździe do Linz zatrzymaliśmy w na jedzonko. Pani kelnerka była niemiła, za to czarny kocio - rezydent tamtejszy, miodzio



Na jeden z noclegów zatrzymaliśmy się w uroczym gospodarstwie turystycznym. Rano obudziły mnie "podokienne" okrzyki TŻ-a" :"chodź, chodź szybko, jakie super koty tu są. I lamę też mają

. No, chooodź ! "
"Czworaczki wiejskie"

, bardzo przyjacielskie i miziaste:

lamusia

i "czworaczki" raz jeszcze

:

To tylko część szczęśliwych kotów, które spotkaliśmy. Cieszę się, że miejsca, gdzie ludzie szanują zwierzęta. Tam to takie oczywiste. Z pewnością zawsze znajdzie się i tam jakiś @T^*()), któremu sprawi przyjemność kopnięcie zwierzaka albo coś w tym stylu, ale spotka się za to ze społecznym ostracyzmem, a nie z obojętnością czy cichą aprobatą. Średnia zachowań prozwierzęcych naprawdę jest baaardzo wysoko.
A swoją drogą kociaste miejskie, którym miałam okazję zajrzeć pod ogon były wykastrowane, wiejskie chyba nie wszystkie.
Poza tym z zapałem tropiliśmy wszelkie "aspekty kocie:

Niestety, chude nasze portfele nie dały nam szansy kupna którego z tych cudeniek

.

A tak sobie m.in. jechaliśmy:



No, to byle do wiosny
