normalnie zwariuje, już wczoraj dopadł mnie obłąkańczy atak śmiechu, niechybny znak ze moja psyche siada...wczoraj to nie był koniec przygód z chorobami, lekami i wizytami w lecznicy.
Majka miala ponad 40 stopni gorączki, po lekach w domu rozbrykała sie na dobre, ale niestety nie chce jeść. Coś dziś bedziemy kombinować z różnymi menu. Przy okazji wizyty w lecznicy zważyłam tę małą szprotkę i szok. Ona ma już 6 miesiecy i waży...całe 2 kg. Rano na szczescie szalała jak pijany zając. To okropny widok kiedy widzi się zwykle wesołego wszędobylskiego kotka jak lezy wciśnety w swoich kryjówkach.
Zefirek chyba się najadł jakieś dziwnej trawy...w wymiotach znalazłam caly zwitek lisci, wygladały jakby z draceny. Moze wreszcie mama sie zgodzi ją wywalić. Zefirek czuł sie fatalnie, w kuwecie pływajaca qoopa, obok wymiociny....ja z palpitacją serca. Wieczorkiem na szczescie już było lepiej i Zefirek wręcz rzucił się na mokry indestinal a rano zachwowywał się w miarę normalnie....
kogo tam mamy na kolejce....Bursztyn. No sprawa z łapką poważna, ponieważ opatrunek trzebaby sciagnąć bo powodował potworną opuchliznę łapki, doszło do obrócenia łapki na gwoździach. Dziś ma znowu znieczulenie, rtg i nie wiadomo czy łapki nie trzeba będzie otwierać.....
ale oczywiscie to nie koniec...Poza tym że Bambi ma fatalne to oko, Bystrzakowi zarobiałe drugie....
po powrocie z lecznicy patrze a mój Dzerry ledwo chodzi...przednia łapa opuchnieta, nie staje na niej, nie pozwala dotknąć....wkocnu obejrzałam ją na tyle żeby stwierdzić że pod skrórą chulupocze ropa i znalazłam dwa ślady gdzie futerko było poskeljane krwią. Akurat jechałam odebrać Bursztynka po rtg, na który zostawiałam go podczas wczesniejszej wizyty w lecznicy, to zabralam Dzerrego. Po wygoleniu łapki znależlismy dwa slady od zębów.....
i takim oto pieknym akcentem skonczył się najgorszy w mojej kocie karierze listopad, w których chorowało wszystko co sie dało. Mam nadzieje ze to był tylko to desperacki akt złosliwosci losu na koniec miesiaca a nie mocne uderzenie na nowy
