Dziś do parku przy DPS, nie wiadomo którędy, wpadł piesek. I nie miał jak wyjść. Biegał wzdłuż siatki, poszczekiwał. Mały, młody kundelek. Próbował się przecisnąć między przęsłami siatki, odbiegał na chwilę i znów wracał do miejsca, gdzie karmiłam Frezję. Brama oczywiście już zamknięta była.
Jedna z pań próbowała przeprowadzić go przez budynek, owszem, biegł za nią, ale za żadne skarby nie chciał wejść do środka. Na ręce też go wziąć nie dała rady.
Zaczęłam wydzwaniać do dziecka, żeby przyszedł z jakąś smyczą, ale w międzyczasie piesek zaczął przepychać się bardziej gorliwie przez szparę

i przeszedł!
Przez chwilę najadłam się strachu, bo już tylko tylne łapki były w środku, a on zaczął skowyczeć. Ale przeszedł, nie zdążyłam zareagować. I potem biegał normalnie, nie wyglądał, żeby coś go bolało.
Co dziwne, Frezja prawie nie zwracała na niego uwagi, wcale się nie bała. A zwykle na widok psa zawsze powarkiwała i stroszyła ogon.