Ano, cisza nastała.... Przepraszam. Duża miała.... dużo

i zakopała wątek w forumowych czeluściach.
Co u nas.
Po pierwsze - nie ma już z nami naszej "rodzinnej" Mysi. Odeszła trzy miesiące temu, w kilka dni po swoich piętnastych urodzinach.
Najbardziej kontaktowy, najmądrzejszy kot jakiego znałam...

[*]
-----------------------------------------------------------------
Lizunia - ok. Poza tym że kota jest sporo. Tu dowód rzeczowy:
Wakacje spędzamy w rodzinnym domu dużej. Jest istotny postęp w kocim zachowaniu - czasem przemawiamy do Mamy dużej, czasem się damy pogłaskać komu innemu niż duża, a dzisiaj kot spędził noc na łóżku Dużych Starszych

. Ale zasadniczo, to właściwa kocia duża powinna kocim zdaniem gdzieś w zasięgu BYĆ. Jak jest, to można być wszędzie, nawet w kompletnie obcym i nowym domu (kiedy jeszcze żyła Myszka, byłyśmy 3 dni z Lizką w domu Cioci - no problem). A jak jej nie ma, to i strajk głodowy można próbować zrobić....
Jak wyjechałam na tydzień na Mazury - to jednego dnia pojechałam, drugiego nastąpił ciężki strajk - kot nie je, nie pije, cały dzień albo siedzi skulony w kuwecie, albo biega wściekle po domu z nerwów - no więc kolejnego dnia po porannym stwierdzeniu że się nie poprawiło duża wbiła się podstępem w PKS i wracała z Mazur nakarmić kota, no bo co zrobić

- na szczęście jak dojechała w pół drogi czyli do Warszawy, to się okazało że kot się uspokoił i pojadł - no więc z powrotem w PKS i nad jeziora kończyć wypoczynek...
Kolejny postęp w kocim zachowaniu - moja abstynentka nauczyła się jakoś pobierać jakieś płyny. Konkretnie te płyny to albo było mleczko Viyo, albo rozmieszany z wodą na ciapę mus Gourmeta, albo z biedą prawdziwe mleko z prawdziwą śmietanką (aczkolwiek - nie tuczyć kota

). Wszystko "wchodzi" dopiero jak się najpierw poda na palcu, a potem tym palcem doprowadzi jęzorek do miski. Podobno cielaki tak pić z wiaderka uczyli....
No ale co zrobić jak toto będzie się denerwować, oblizywać, a do miski z wodą ani inną cieczą za nic nie trafi, nie ma czegoś takiego w ogóle i już..
Zresztą w ogóle stwierdzam że mam na stanie kota który w ogóle życia nie zna

Ot, przykład: od tego roku kot w mieszkaniu dużej ma do dyspozycji osiatkowany balkon. Wyszła kiedyś, położyła się i się grzeeeeeje. Zaczyna ziajać z gorąca, widać że już jej źle, ale nie zejdzie oczywiście. Duża poszła zdjąć, to się z tego gorąca denerwuje, próbuje pacać, zębami łapać, złości się - ale absolutnie nie wie co się dzieje; że się trzeba ze słońca wynieść żeby gorąco przestało przeszkadzać....
No i oczywiście nadal kot jest niełatwy w obsłudze. Nadal jak się coś nie podoba, to w ruch idą zęby i pacające łapki. Nadal próbujemy gryźć wetów (na szczęście jak dotąd bez skutku). Ponieważ siedzimy u Starszych Dużych już 2 miesiące, więc musieliśmy już dwa razy iść obciąć pazurki (niestety bez weta wykonam to dopiero kiedy mi wyrośnie trzecia i czwarta ręka

). Pierwszy raz duża stwierdziła że przy okazji odbierania wyników krwi Pusi weźmie Lizunię na "pazurkowanie". Niestety zrobiła błąd i zapakowała kota w transporterek a nie w pudło, no bo jak tu jechać na drugi koniec miasta z otwartym pudłem i z kotem bez "uprzęży" (ubieranie w szelki to zawsze jest "jazda", a wożenie kota w zamkniętym pudle - "jazda" jeszcze gorsza, a poza tym kotu jest gorąco bo dziur w pudle mało). Kot z powodu zamknięcia przyjechał do weta cokolwiek zdenerwowany... No więc w rezultacie - poza skasowaniem dużej przez irchowe rękawiczki, kotowe zębce ześlizgnęły się również Doktorowi po palcu, na szczęście bez uszczerbku dla tegoż...
Za drugim razem pojechałyśmy do gabinetu bliżej; już z kotą luzem w otwartym w pudle. Tym razem było lepiej. Nawet dało się zajrzeć kotu w uszy

Ale trzeba przyznać, że Pan Dr najpierw wygłaskał kota dla uspokojenia, dał powąchać wziernik(?) i w ogóle było baaaaardzo, baaaardzo spokojnie i bez pośpiechu, dookoła też cisza i spokój..... Tak że awantura zaczęła się dopiero przy ostatniej łapce oraz w czasie rozmowy dużej z Doktorem...
Ale niestety teraz mamy zakrapiać uszka antybiotykiem

Czysta zgrrrroza.....
I w związku z tym, że to jest kot jednego człowieka, i wydanie jej po prawie dwóch latach w DT byłoby dla niej dużą krzywdą - a i chętny na takiego trudnego kota się pewnie nie znajdzie - zdecydowałam że zostaje u mnie. O ile oczywiście Kotylionowe Dziewczyny uznają mnie za odpowiedni DS
No i ponieważ pojawiło się powyżej imię Pusia: Lizunia ma obecnie kontakt z Innym Kotem
Bo w rodzinnym domu dużej przebywa teraz czasowo taki wzorzysty ktoś:
(stanowiący drugi powód niepisania w wątku, bo w czasie "wakacji z weterynarią" jakoś mi z wątkiem było bardzo nie po drodze....)

- znalezisko dworcowe mojego brata, które obecnie, po trwających miesiąc ciężkich przebojach zdrowotnych, doszło do siebie i roznosi chałupę. Zaprzeczenie stacjonarnej Lizki. Przypomina mi to tytuł książki: "Stateczna i postrzelona"....
Oczywiście harmonii międzykociej póki co nie ma, chociaż są w tym samym domu już dwa miesiące. Najpierw z oczywistych względów ich nie kontaktowaliśmy - Pusia słaba, po operacjach, bez futerka tu i ówdzie... A teraz - młode to sykacz i agresor

, a Lizunia nie wie co z tym zrobić i ustępuje. Nawet się jeszcze nie najeżyła na młodą. A my staramy się kontrolować sytuację - każdy kot w innym pokoju, a przestrzeń "publiczna" na zmianę albo pod nadzorem. Przy czym każda jest ciekawa drugiej i potrafią siedzieć i się w siebie wpatrywać, ale niech tylko Lizunia zrobi parę kroków w kierunku Pusi - ssssyk. A z drugiej strony - jak siedzę z Lizką w pokoju i są uchylone drzwi a Pusia jest na "wybiegu", to od razu pcha się w te drzwi łaciaty pyszczek, który najchętniej użyłby Lizkowej kuwetki, osykując przy okazji gospodynią....

A duzi nie znają się na dokoceniach i nie wiedzą za bardzo jak panny pogodzić, zwłaszcza że Lizunia to kot nieprzewidywalny totalnie oraz innych kotów nie znający, a Pusia nowa, nieznana i prawdopodobnie była wychodząca, więc co to drugi kot wie aż za dobrze. W dodatku np. wziąć Lizuni na ręce i pokazać jej nową nie da się z przyczyn technicznych i już. Ale nic to, na stałe pod jednym dachem nie będą...