
to miał być wolniejszy dzień...sprawy urzędowe a potem trochę wytchnienia...Los zdecydował inaczej...
telefon...i moja mało racjonalna decyzja...
na termoforze, na futerku leży kociak, ma chyba z tydzień...jest mniejszy od Ryśka więc sądzę, że tym razem nie zaniżam wieku

to dziecko dzikiej kotki, która być może przenosiła potomstwo, może porzuciła...nie wiem, pewna pani wzięła kociaka przetrzymała go dzień w domu po czym przyniosła do sklepu zoo nie wiedząc co z nim zrobić...no i tak trafił do mnie...
Ryś kiedy go znalazłam darł się, walczył, chciał żyć...maluszek tylko śpi, zjadł 2,5 ml, jest wyziębiony, kichnął kilka razy...troszkę zaczął się wiercić...ma już otwarte oczy ale "trzyma" je zamknięte...taka mała kruszynka...nie wiem czy się uda...gdyby ktoś słyszał o karmiącej kotce...
żeby tylko Herman nie zaczął mi znaczyć...