
Jest u mnie przy bloku od jakichś 2 tygodni. Początkowo go nie widziałam tylko o nim słyszałam od innych osób, myślałam, że to moze jednak ktoreś z maluchow urodzonych w kwietniu i ciągle będących pod opieką mamy.
Ale niestety nie... Siedzi sam, chowa się w dziurze wycietej w okienku i na wołanie wychpdzi i tak bardzo miauczy, troszkę bojąc się jednak podchodzi i nadstawia łepek. I miaukoli strasznie, jakby ciągle pytał, gdzie jest jego mama? Bo na mój rozum on się musiał zgubić i już został. Sam. A wokól wiele psów, bo niestety właściciele wiedząc, że to są dokarmiane koty puszczają psy, aby się również pożywiły. Teraz sdama widziałam jak kruszyna zwiewała do swojej dziruy przed jakimis dwoma psami, puszczonymi bez smyczy, oczywiście, bo właściciel jest pewien, ze jak zawoła to one natychmiast przyjdą. Teraz też wołal - nie przyszły dopoki maluch się nie schował w dziurze.
Zakładam ten wątek tylko dla spokoju swojego sumienia. Bo wiem jakie są realia:
wiem, ze nie wezmę go do siebie, bo nie mam miejsca i mam sikającą ze stresu od tymczasów kotke
wiem, ze wszyscy są w takiej sytuacji jak ja
Ale może wydarzy się cud? Tak bardzo się boję o niego, bo jest bez mamy, ktora go ochroni i ostrzeże o nadciągającym niebezpieczeństwie. Maluch sobie dziś poradził, radzi sobie już 2 tygodnie, ale czy tak będzie cały czas?