Jakiś czas temu wyłapywałam półdzikie koty na działkach przy Radiowej (Bemowo). Lemka była jedyną koteczką, którą można było wziąć na ręce. Wtedy, przerażona widokiem pięciu ciężarnych kotek, przejęta ich złapaniem, nie zwróciłam na nią szczególnej uwagi. Dziś myślę też, że chyba nie była jeszcze w tak kiepskim stanie. Dopiero po jakiś dwóch tygodniach, odwożąc ostatnią z wyłapanych kotek po sterylce napatoczyłam się na Lemkę. Jej widok mnie przeraził. Rzęziła, miała totalnie zaklejony ropą nosek, była przeraźliwie chuda, można jej było policzyć wszystkie kosteczki, potwornie odwodniona (nie mogła jeść, bo miała całkowicie zatkane drogi oddechowe). No, obraz nędzy i rozpaczy. A do tego wszystkiego mega-miziak, jakby mogła to nie schodziłaby z kolan, ugniatając wszystko, co się pod łapki dostało (nawet powietrze). Oczywiście mało mi serce nie pękło na ten widok, a sumienie nie pozwoliło mi wyjść stamtąd bez kotki. Zlądowała w Koterii, na tamtem moment nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy, zależało mi na tym, żeby jak najszybciej jej pomóc. Przez ostatnie dwa tygodnie została trochę podkurowana. Niestety, czeka nas długotrwałe leczenie, bo Lemka, jak się okazało, choruje od conajmniej roku (w międzyczasie rodząc oczywiście kociaki, chyba dwa mioty - oczywiście nie przeżyły). Nawet nie jestem pewna czy uda się ją całkowicie wyleczyć, może mieć zmiany w zatokach, nosku itd. Wczoraj zaliczyłyśmy wizytę na Białobrzeskiej, dostała antybiotyki ze sterydami, będziemy robić rtg zatok, będziemy walczyć. Kicia przebywa w dt u gosiar
więc pod bardzo dobrą opieką. A oto nasza Lemka (zwana równiez Lalką vel Lemurkiem vel Lordem Vaderem): ma zadarty nosek, piękne beżowo-rudo-bure umaszczenie, uwielbia kolanka i głaski, strzela baranki. I oddycha właśnie jak Lord Vader! I jak tu jej nie kochać?!?












