W akcie desperacji, zwracam się o pomoc do bardziej doświadczonych Kociarzy – ratujcie radą i doświadczeniem, proszę!
Od dwóch tygodni próbuję włączyć w rodzinne stado trzeciego kota i choć stosuję się do przeczytanych wcześniej w książkach i w Internecie wskazówek , bardzo kiepsko mi idzie.
Przez siedem lat szczęśliwie zamieszkiwaliśmy z dwoma kotkami, które przygarnęliśmy jako maluchy. Jako że mieszkamy w bloku, nasze kotki (Mróffka i Kropka) nigdy nie wychodziły i nie znają innych zwierząt. Ich mama też była kotką domową, której raz udało się zbiec i przeżyć przygodę życia. Kocice są spokojne, czułe, zżyte ze sobą i z nami.
Półtora miesiąca temu przywiozłam ze wsi trzyletniego kocura, z którym na trzy tygodnie zamieszkałam w mieszkaniu Mamy, usiłując go odratować. Kocur (Igor) był drastycznie zarobaczony – miał pchły, wszy, wszoły, gliste kocią (potwierdzoną) i inne robactwo, które wychodziło z niego żywe i martwe. Cudem przeżył odrobaczenie. Trzy tygodnie temu przeszedł kastrację.
Kiedy weterynarz orzekł, że jest już zdrów, kilka dni po kastracji, wróciłam do swojego domu, zabierając go ze sobą. Koncepcja była inna. Zabierając go ze wsi chciałam uratować mu życie i znaleźć dom. Przywiązaliśmy się jednak do siebie i postanowiłam spróbować go zatrzymać.
Spróbować, ponieważ miałam obawy o to, czy kocur, który trzy lata żył na wpół dziko, odnajdzie się w bloku, czy zaakceptują się z moimi kotkami i czy mój mąż nie spakuje mi walizki, jak przytaszczę go do domu.
Po trzech tygodniach od kastracji Igor nie krzyczy już nocami, nie zawodzi chcąc się wydostać, coraz rzadziej mnie gryzie (i już nie tak, żeby zabić – ten problem udało mi się pokonać). Mieszka jednak w jednym pokoju, a moje kotki w drugim.
Każdy kontakt kończy się identycznie: on próbuje podejść do którejś z nich, zaczyna miauczeć przeciągle, One boją się panicznie i reagują agresją (oczy skośne, uszy położone po sobie, puszysta, warcząca kula). On nie ustępuje i idzie na nie powoli. Kotka, do której próbuje podejść zrywa się z dzikim wrzaskiem do ucieczki albo do desperackiej obrony, a On rzuca się wtedy już z prawdziwą agresją i widzę tylko fruwające futro nim zdążę wejść między nie. Jak kotka zdąży się zerwać to goni ją, aż dopadnie. Co zrobiłby gdyby dopadł, nie wiem, bo zarzucam na niego kocyk i błyskawicznie odizolowuję kotkę.
Kilka prób i zawsze ostatecznie kończy się to tak samo. One reagują na niego agresją, ale nie stają do walki – On zaczyna ostrożnie, widać, że się sam boi (serce mu wali, jest zesztywniały, futro się stroszy), ale naciera miaucząc i wreszcie rzuca się na tę, z którą ma kontakt (zawsze jest to kontakt jeden na jeden, bo druga zdąży się schować).
Igor jest piekielnie mądry i bardzo silny – tam skąd go wzięłam żaden kot nie przeżył roku, a ten przeżył trzy lata. Miał złamany ogon i powybijane zęby. Po obszarpanych uszach widać, że stoczył niejedną walkę. Dziewczyny to raczej maskotki, nie kotki. Jedna upolowała kilka razy w życiu komara albo biedronkę, druga nie ma nawet takich doświadczeń.
Miałam nadzieję, że się polubią, bo kiedy mieszkałam z nim osobno, ocierały się o moje dłonie i torebkę, czując jego zapach. Przygotowywałam się do tej akcji, wiedziałam, że trzeba powoli, stopniowo, że muszę oswajać je najpierw z zapachem, potem z widokiem.
Mam jednak wrażenie, że w tym „stopniowaniu kontaktu” negatywny schemat raczej się utrwala.
W dzień więcej czasu spędzam z Kocurem, bo mieszka w pokoju, w którym pracuję. W nocy śpię z Kotkami. Za dnia, kilka razy zmieniam je na chwilę terytoriami, żeby mogły poznać swoje zapachy. W pokoju, w którym pracuję nie da się uchylić drzwi, tak, by się widziały, ale kiedy dziewczyny siedzą w drugim pokoju, przystawiam do drzwi komodę i zostawiam szparę z widokiem na przedpokój, wypuszczając Igora. Mogą się wtedy widzieć, ale nie mogą się poranić.
Na ogół na siebie syczą. Ostatnio wydawało mi się, że następuje przełom. Niestety, przed chwilą, po kolejnej próbie omal nie doszło do rzezi, a ja czuję, że sytuacja zaczyna mnie przerastać.
Nie wyobrażam sobie bym miała, za radą jednego z weterynarzy puścić je „na żywioł”. Myśl, że Igor mógłby zranić którąś z moich dziewczyn jest dla mnie nie do zniesienia. Jemu raczej nic nie grozi – one nie potrafią się bić.
Sytuacja jest bardzo stresująca i dla nas i dla kotów. Igor dostał makabrycznej wysypki skórnej – możliwe, że to alergia, ale może to być reakcja na stres. Weterynarz podał mu steryd. Dziś zauważyłam, że jedna z kotek też jest już w bąblach – to alergiczka, alergia nasila się jej pod wpływem stresu.
Rozpylam w powietrzu Faliway, ale efekt jest taki, że alergii dostał mąż, a koty wciąż mieszkają w osobnych pokojach.
Proszę, powiedzcie mi co mogę jeszcze zrobić. Co robię źle?
Chciałabym, żeby Igor został, ale bardzo boję się o Mróffke i Kropkę.
Nie opuszcza mnie natrętna myśl: a jeśli nawet pozornie się uda, to skąd pewność, że za rok nie zastanę w domu pokaleczonej kotki? Co robić? Co robić?:(


