Cieszę się przeogromnie, bo okazało się, że jednak ten trzeci kotek z rodzeństwa żyje!

Rozpuściłam wici, że zaginął - i dzisiaj dotarła do mnie informacja, że zagubiony bury maluch miauczy żałośnie pod blokiem dwie ulice dalej. Poszłam na rozpoznanie - wyglądał na tego zaginionego, ale był zdezorientowany i uciekał, nie dał się podejść. Wprawdzie jedzenie miał, bo trafił (cudem jakimś) do przyblokowego "schroniska" dla bezdomniaków, którymi opiekują się dobrzy ludzie - ale całymi nocami żałośnie i rozpaczliwie miaukolił. Teraz wieczorem poszłam jeszcze raz, ale zabunkrował się w podwoziu samochodu na parkingu - a wiecie, jak to jest próbować złapać małego kota pod samochodem - niewykonalne. Warowałam i próbowałam go podejść, ale smyk w kółko uciekał. Na szczęście przypomniałam sobie w końcu, że on był największym fanem witki z liściem na końcu

- i taką witką wywabiłam go spod tego samochodu.
Złapałam, pozwolił się zanieść do matki i rodzeństwa, zaskakująco spokojny na moich rękach (wręcz przytulony, zero wyrywania się). Teraz rodzinka znowu w komplecie, nakarmiona, a ja czekam na kontakt od dziewczyny, która go chciała zabrać. Mam wielką nadzieję, że się uda - dwa potencjalne chętne domy już są, teraz tylko prosić Niebiosa o łut szczęścia przy łapaniu i jeszcze jeden łut na trzeci dom.