Kochani/kochane,
razem z Julinką dziękujemy za wsparcie. Jak wczoraj przyjechałam do domu i zobaczyłam kicię, to się bałam, że niedługo się pożegnamy - przewracała się, zataczała i w ogóle było kiepsko. Mój wet w zasadzie rozłożył ręce i powiedział, że z takimi objawami neurologicznymi szanse są minimalne. Caniserinu nie ma bo nieprodukowany, tak samo zapomnij o parwaglobulinie (nie wspominając o kocich surowicach). Zwinęłam mała do kontenera i pojechałam do Lupusa, gdzie mają labolatorium. Po 15 minutach wiedziałam już, że to nie panleukopenia

(choć objawy na to wskazywały), nie FIV

i nie FELV

. Mała ma straszny stan zapalny, robaki (po dwóch odrobaczeniach Cestalem

) i prawdopodobnie świerzbowca usznego (albo zapalenie ucha wewnętrznego). A w nosie była ropa. Dostała antybiotyk (przy ważeniu okazało się że od wtorku spadła z 1500 na 1350 g), kroplówkę, przeciwbólowe, przeciwzapalne i nie wiem co jeszcze. A ja informację, żeby się za bardzo nie cieszyć, bo wciąż wszystko się może zdarzyć.
Po powrocie do domu i obczyszczeniu Julinki ( w samochodzie puściła pawia w kontenerku) nakarmiłam ją pasztetem recovery - co prawda strzykawką, ale nawet liznęła ze 2 razy sama z puszki

W nocy nie rozrabiała za bardzo i nie było pawia ani biegunki

I co prawda dalej glówkę ma przekrzywioną i trochę się zatacza, ale już nie chodzi w kółko

W ogóle jest bardziej do życia, starala się mi pomóc podać jej pasztecik a nawet sama podjadła - tym razem więcej niż wczoraj

. Co więcej wypuszczona z klatki wsadziła mordkę w animondę (chrupki) dorosłych i zjadła kilka

I napiła się wody dużo (jak na trzęsącą się główkę, bo to utrudnia jedzenie i picie). Dziś znowu jedziemy na kroplówkę i antybiotyk, ale już nieco spokojniej. Bo mała zdaje się być z powrotem raczej po tej niż po drugiej stronie mostu
