wczoraj odszedł mój ukochany kot... Ramzes
. Ja nie moge przestać płakać, nie jestem w stanie nad tym zapanować... to tak bardzo boli, mam wyrzuty sumienia że za mało zrobiłam... że mogłam zrobić więcej, zareagować wcześniej...Dokładnie teraz w kwietniu obchodziłby swoje 1 urodziny....
Był ślicznym kotem, bardzo żywiołowym- może czasem za bardzo, lubił skakać,gryźć, bawić się swoją myszką... Ramzes był którymś z kolei kotem w naszym domu ale trzecim tak niezwykłym przez swoją urodę i charakter.Mieszkamy w małej miejscowości- dom z ogrodem na dosyć sporej działce niestety blisko drogi dla każdego kotka pokonanie tej odległości to jest moment dlatego zawsze drżałam o swoje koty:( Wychodził na podwórko kiedy tylko miał na to ochotę, ostatnio też na noc gdyż nie dawał rodzicom spać, w lutym miał zrobioną kastrację. Od tego czasu tak jakby odechciało mu się spać w nocy zamiast tego buszował. Wypuszczaliśmy go bo nie bylibyśmy w stanie trzymać kota w zamknięciu zwłaszcza gdy za oknem piękna pogoda. Oczywiście wtedy kiedy musiał siedzieć w domu to siedział np. po kastracji.
Bodajże we wtorek mama poinformowała mnie że mój kiciuś nie chce jeść niczego, coś tam pije ale nie za dużo. Twierdzi że tak już było może nawet od niedzieli.
Wieczorem zawołałam go do domu, przyszedł. Mruczał i łasił się, zachowanie nie wskazywało na to że coś mu jest. Tak więc postanowiłam nie martwić się na zapas- może nie ma apetytu, przyszła wiosna i takie tam... W nocy kot został znów wypuszczony, nie chciał spać nie dając spać też rodzicom.
Następnego dnia (środa) kot już nie był nieswój- prawie cały dzień przesiedział lub przeleżał, pół dnia pod krzaczkiem- pod jedną z trzech wysokich Tuj rosnących przed domem. Prawdopodobnie w ten dzień wystąpiły u niego wymioty (środa) może nawet we wtorek nie mam siły żeby dochodzić tego z mamą. Te wymioty to była sama jakby żółta woda , bez treści. Zakazałam mamie bezwzględnego wypuszczania go z domu rano jeżeli nie będzie poprawy pojedziemy do weterynarza. Chodziła mi po głowie myśl żeby jechać od razu ale mama mnie od tego odwiodła poza tym też nie byłam do końca przekonana... on był zawsze takim wojowniczym kotem...Myślałam że mu przejdzie

W czwartek rano było już tylko gorzej... na początku dnia bez zmian tzn. w nocy wymiotował i dalej siedział w jednym miejscu tak jak ja to mówię przycupnął sobie gdzieś i tak siedział i siedział nawet nie chciało mu się przechodzić z miejsca na miejsce a jak już przeszedł to nie za daleko i znów przycupnął najczęściej w przypadkowych miejscach gdzie nigdy nie siadywał. Zauważyłam też ze miał jakby brudny nosek tzn. te strzeliny były jakieś takie czarne jakby wsadził nos do ziemi i nie wyczyścił dokładnie i w zakamarkach mu zostało.
Ok. 8. 30 pojechałam do weterynarza. Oglądnął go razem ze swoim synem, zmierzył temp.- miał lekki stan podgorączkowy, osłuchał, zaglądnął do pyska. Powiedziałam że wymiotuje i czym, pytał czy ma biegunke powiedziałam że nie wiem ale raczej nie bo tego nie zauważyłam. Dostał chyba ze cztery duże strzykawki podskórnie chyba kroplówki (powiedział ze to mu uzupełni elektrolity) bo był mocno odwodniony i jeszcze chyba dwie małe strzykawki czegoś tam ale nie wiem czego bo interesowało mnie tylko żeby pomogło a nie co to za specyfik (mówię "chyba" bo do końca nie wiem- nie jestem w stanie patrzeć jak kotu wbijają zastrzyki, był ze mną mój tata). Wet powiedział ze ma dziś nic nie jeść może tylko pić a jutro znów przyjechać na kroplówke. Zapytałam pełna troski i obaw czy mu przejdzie, usłyszałam że powinno mu przejść.
Gdy przywiozłam kota do domu było coraz gorzej... na początku jeszcze leżał ale szybko zaczął wychodzić z pudełka które mu przygotowałam widać było że jest bardzo słaby, od czasu do czasu przerywał leżenie plackiem i podnosił wysoko głowę tak jakby chciał na chwilę na coś popatrzeć. W którymś momencie wlazł do kuwety ze żwirkiem, zaczął w niej kopać i przyjął pozycję gotowego do toalety ale na tym się skończyło. Położył się w tej kuwecie i tak leżał. Poszłam ją wymienić bo myślałam że może chodzi o to że miał tam już jakieś nieczystości. Przyniosłam go do pudełka, poleżał trochę potem znów wczołgał się do kuwety- szedł jakby był pijany-0 dokładnie tak jak po sterylizacji kiedy obudził sie po narkozie. Międzyczasie podchodził też do miski z wodą i siedział tak nad nią dobre kilka minut i nic... nie pił! Wzięłam strzykawkę i wpuszczałam mu trochę wody na siłe w sumie bardzo niedużo, słyszałam jak przełyka, myślałam że to mu pomoże że może chce pić ale nie ma siły języczkiem nabierać.
Po godz 14. było jeszcze gorzej kot leżał plackiem i sapał tzn. oddychał albo bardzo szybko albo wolniutko i raz na jakiś czas robił bardzo głębokie wydechy jakby chciał odsapnąć. Dzwoniłam kilkakrotnie do wet ale nie odbierał. Akurat przyjmował od 8-12 i 16- 20. Mój kotek do 16 nie doczekał... Tuż po 15 było jeszcze gorzej... to był KOSZMAR
Dosłownie byłam świadkiem jego agonii
<Pisze tego posta od 6 rano i nie moge przestać płakać!> Po godz. 16 w pewnym momencie zaczął się dziwnie wyczołgiwać z pudełka, upadł i uderzył łepkiem o podłogę
Boże jak mnie to boli!!!!!!!!!! Zaczął się wić i wydawać z siebie dziwne odgłosy takie jakby przeraźliwe miałki przepełnione bólem. Tata przyszedł i powiedział że to już chyba koniec, pochylił się nad nim i zaczął go głaskać ja nie byłam w stanie nie chciałam mu sprawiać jeszcze większego bólu bo niestety ale chyba ból odczuwał. Dlatego też ochrzaniłam ojca zeby go nie ruszał bo może go to boli. Nie do wiary ale ja do ostatnich minut miałam nadzieję że mu przejdzie, to jest niesamowite ale tak właśnie myślałam!!! Przecież jakby to było coś poważnego to wet powiedziałby... to jest osoba z dość sporym doświadczeniem- chwalona w mieście. Kiedy przyszedł koniec oddychał coraz wolniej i wolniej... różowe ciałko przy dziąsłach zrobiło się porcelanowo białe a z pyszczka wypłynęła ciecz...
jeszcze miał drgawki później już przestał oddychać. [*] Wiem że mogłam go uratować wiem że mogłam zrobić więcej, ta świadomość nie daje mi spokoju... MOJE SERCE PĘKŁO NA PÓŁ! dlaczego to tak bardzo boli. To był 2 kot który odszedł na moich oczach- kilka lat temu zdechł mi zwykły dachowiec dokładnie tak samo konał. Równo rok temu straciłam drugiego tak pięknego i uroczego kota jak Ramzes- Stefanka po którym też nie mogłam się pozbierać- w sumie były 3 długowłosy koty które mnie opuściły.
Dziś miałam jechać na kroplówkę... nie wiem czy zadzwonić do wet i mu powiedzieć... czy po prostu sam się domyśli jak nie przyjadę...?
Napiszcie co mogło być przyczyną? Bo to mi nie daje spokoju....! Trutka na gryzonie- wątpie żeby się tego chycił, zatruta mysz już prędzej ale raczej ich nie zjadał... Czytałam trochę na forum oczywiście wszystko już po fakcie
Jest jeszcze jedna dziwna rzecz. W zeszłym roku dokładnie w tym samym miesiącu straciłam Stefanka, znalazłam go przy drodze leżał na pagórku ale nie był potrącony- był w całym jednym kawałku tylko trochę krwi mu z pyszczka wypływało. Czy jest możliwe że też się zatruł tym chemicznym syfem i kiedy już czół że jest z nim kiepsko odszedł od domu żeby nikt nie widział jak zdycha??? Dodam że ojciec co roku w tym okresie urządza pryskanie krzewów

Ciągle o tym myśle chciałabym cofnąć czas... byłoby zupełnie inaczej.... on by żył
Gdyby to tylko było możliwe...



