Od dawna podczytuję forum miau, a ponieważ od niedawna sama się zakociłam, postanowiłam poudzielać się trochę bardziej aktywnie. Macie tu strasznie sympatyczną kocią społeczność :-)
Moje kociaki są ze mną od dwóch miesięcy. A zaczęło się tak...
Od dawna marzyłam o kocie. Kocham wszystkie zwierzaki, ale koty zajmują tu szczególne miejsce. Każdy dachowiec, który przez przypadek wejdzie mi w drogę, zostaje z automatu zmolestowany przywabianiem i głaskami :-) Kiedy zamieszkałam sama postanowiłam w końcu przygarnąć któregoś pod własny dach. Padło na kotka dorosłego, ponieważ maluchem nie miałby się kto opiekować kiedy jestem w pracy.
Wybrałam się do schroniska. Z kupki kocich nieszczęść opiekunka zwierzaków wyciągnęła wystraszoną i smutną 1,5-roczną kotkę o przepięknych, wielkich oczach w kolorze awenturynu. Nie poznałam dokładnie jej historii, wiem tylko, że była kotkiem domowym a właściciel ją oddał. Przeszła kwarantannę i dzień wcześniej została wypuszczona do innych kotów. Ze stresu odmówiła jedzenia. Decyzja zapadła szybko.
Podczas kiedy Sunna (w schronisku miała na imię Bujda, ale wg mnie zupełnie do niej nie pasowało) czekała w transporterku aż podpiszę umowę adopcyjną, do schroniska przyszły dwie młode dziewczyny z kocim maleństwem. Ciekawski i żywy maluch okazał się znajdą i niestety żadna z nich nie chciała go zatrzymać. Ja też nie mogłam, przerastała mnie wizja nagle dwóch zamiast jednego kota, a w dodatku jeszcze takiego małego. Dziewczyny poszły, maluch został z nami w biurze i zaczął zwiedzać. Wtykał nosa dosłownie do wszystkiego, łącznie z kawą opiekunki :-) I stało się to, co musiało się stać - postanowiłam, że go wezmę :-)
Z niejasnym przeczuciem masakry i endorfinami w krwioobiegu wracałam z Sopotu do Gdańska z dwoma zwierzakami - Sunną w transporterku i Mefim wszędzie indziej ;-) 20 minut marszu w upale, kolejką na gapę, bo nie miałam drobnych na bilet z automatu, później jeszcze pół godziny autobusem. Miałam tylko nadzieję, że koteczka jakoś to znosi :-( Mefi znosił świetnie, interesowało go dosłownie wszystko.
Nareszcie w domu. Biegiem po karmę i kuwetę (chciałam je dopasować do potrzeb przyszłego kota i dlatego nie zaopatrzyłam się wcześniej - nie powtarzajcie mojego błędu ;-) ). Koty szybko znalazły każde swój kąt, ale na wspólny język przyszło chwilę poczekać. Sunna bała się wszędobylskiego najeżonego czarnuszka i syczała za każdym razem, kiedy się zbliżał, przez co maluch też się bał. Przez pierwsze dni było ciężko, pojawiła się nawet myśl, żeby malucha oddać jednak do schroniska. Później, żeby oddać Mefiego albo Sunnę przyjacielowi, też zagorzałemu kociarzowi. A później nie było już mowy o żadnych rozstaniach, koty zostają ze mną i koniec :-)
Sunna szybko dała się uwieść maluchowi, do tego stopnia, że zaczęła zastępować mu matkę - "karmiła" go, chociaż oczywiście nie miała mleka, wynosiła za kark z "niebezpiecznych" miejsc, bawiła w coraz bardziej dzikie kocie gonitwy. I tak już zostało :-) Właśnie leżą przytulone na (już ich) fotelu i ogrzewają sobie nawzajem futerka.
Teraz Sunna jest już bardziej odważna - początkowo bała się przy mnie bawić, miauknąć czy okazać jakiekolwiek uczucia, musiała być za to wcześniej strofowana. Dzisiaj zachowuje się już normalnie - o ile chodzenie po domu i poskrzypywanie/pomrukiwanie/pomiaukiwanie do siebie jest normą ;-) Nadal jest trochę nieufna, ale zdarzają jej się momenty wylewności, kiedy przychodzi się połasić i "popyszczkować" mnie. W nocy uwielbia uwalić się na mnie swoim drobnym ciałkiem, rozmruczeć i w ten sposób unieruchomić (a jestem wiercipięta). W dzień komunikuje się ze mną patrząc mi w oczy, pomiaukując i prowadząc tam, gdzie akurat chce żebym coś zrobiła (najczęściej oczywiście do puszki z karmą)
Mefi w pełni zasłużył na swoje mefistowe imię, to zwierz z kocim ADHD :-) Wszędzie go pełno, jest wiecznie głodny a w kradzieży jedzenia był chyba specjalnie szkolony. Dźwięk sypanej karmy usłyszy nawet w najgłębszym śnie i zanim otworzy oczy, na plączących się łapkach już jest przy misce. Oczywiście uwielbia drapać, skakać i włazić wszędzie i wszystko, a ostatnio zaczął chyba dorośleć, bo ma napady czułości, kiedy ze swoim imponującym mruczeniem podchodzi pijanym krokiem, patrzy swoimi żółto-zielonymi oczyskami i ociera się o mnie z wyrazem wielkiego przywiązania na małym pyszczku :-)
Rozpisałam się, a to i tak za mało żeby opisać to, czego codziennie dostarczają mi moje dwa zwierze - ale chyba każdy z Was świetnie to zna. Powiem jedno - nie żałuję ani jednej chwili spędzonej z nimi :-)

