Czy wyobrażacie sobie 27 sterczących w górę ogonów, kłębiących się na jednym kuchennym blacie? Jeśli odpowiecie, że nie, to się nie zdziwię, ale to codzienny widok w naszym domu.
Piszę "naszym", ale to tak naprawdę ich dom. My - czyli trzy ludzkie istoty - jesteśmy właściwie na przyczepkę. Ale to my właśnie musimy sprzątać i utrzymywać tę kupę darmozjadów. I gdzie jest sprawiedliwość?
A wszystko zaczęło się w 1988 roku, kiedy przyszła do nas MAXI. Piękna, szara, wówczas malutka, kotka. Tak jak wszystkie później, to ona nas sobie wybrała. I to ona zaraziła nas wielką, odwzajemnianą przez drugą stronę, miłością do tych przepięknych miauczących czworonogów. MAXI nie ma już wśród nas. Odeszła na zawsze przed dwoma laty, ale w naszej pamięci pozostanie na zawsze. Tak jak zresztą wszystkie, te których już nie ma i te, które ciągle dopominają się pieszczot i nawet na chwilę nie dają o sobie zapomnieć.
Prawie wszystkie to przybłędy, znalezione na ulicy, na parkingu, porzucone, odebrane złym ludziom. Kilka przyszło na świat w naszym domu, który pozostał dla nich światem na resztę życia. Nie wiem, czy to forum to właściwe miejsce na snucie takich opowieści, ale jeśli tworzą je ludzie, którzy kochają koty, to chyba tak. Jeżeli chcielibyście wiedzieć coś więcej o naszej rodzince, to napiszcie.