I od razu pomyślałam, że to przecież jest moja wymarzona Maszeńka. Myślałam o niej, nawet już tęskniłam, ale jest zawsze tyle strasznie poważnych i rozsądnych "ALE...".
Wieczorem wychodziłam od przyjaciół, w ciemnościach zza autobusu skęcającego na skrzyżowaniu, jak spod ziemi wyjechał samochód. Głośno hamował, zatrzymał się kiedy zderzak dotykał już mojej nogi. Byłam na pasach, światło było zielone, nic mi się nie stało, ale już te "ale" się nie liczyły.
Napisłam, że chcę wziąć koteczkę. Jak najszybciej.
W niedzielę przed południem rozpadał się śnieg, stałam na przystnaku w Wilanowie po drodze do azylu w Konstancinie, wiatr hulał i gwizdał, biało, ziąb. Nie ma lepszego dnia na zabranie kota do domu, nie ma nic lepszego niż ciepły dom z kociną w taki dzień.
No i przyjechała Florcia Maszeńka. Całą drogę spała sobie cichutko. W domu też jeszcze spała, potem bardzo odważnie zwiedzała pokój. Znalazła miseczkę, poszła do kuwety. Toż to idelany kot!!! Potem chciała się przytulić, weszła po bluzę polarową, wcisnęła się pod pachę, rozmruczała. Nosze ją pod tym polarem cały czas. Teraz też tam siedzi, grzeje, mruczy. Ja jestem szczęśliwa, Florcia Maszeńka chyba też.
Dziękujemy bardzo wszytkim, którzy się nią opiekowali, kibicowali szukaniu domku, pomagali. Znalazłyśmy się, zostajemy razem.
We wtorek jedziemy do weta. Florcia Maszeńka kicha, to jedno oczko, które jej zostało - chociaż na nie nie widzi, trochę ropieje, jakaś infekcja. Są też kłopoty z uszkiem, ale to drobiazgi, wszytsko wyleczymy, odkarmimy, dokochamy ile tylko trzeba.
Dawno nie miałam tak miłego, dobrego dnia, a to dopiero początek.
