Właśnie weszłam do domu i piszę.
Carmen jest w drodze do DT do Szalonego Kota.
Sama bardzo grzecznie weszła do transportera - my co prawda byliśmy "cwani i przebiegli", włożyliśmy tam jej kocyk z jej zapachem (trochę ofutrzony i ze śladami łapek ale pachnący nią). Do transportera napryskaliśmy jej ulubionej kocimiętki. Carmen weszła do środka i dumnie usiadła, powiedziała, że jest gotowa do drogi.
To wspaniały kot. Po tym co przeszła, czego doświadczyła od świata - jest ..... niesamowita.
Mam nadzieję, że dobrze zniesie podróż. Mam nadzieję, że już nigdy nie doświadczy krzywdy. Już dosyć jak na tak małe ciałko.
Nie. Nie robiłam zdjęć z wyjazdu. Nie byłam w stanie. Proszę o wyrozumiałość. Dla mnie to nie jest nigdy proste, ale jak widać jakoś daję radę

z naciskiem na "jakoś"
Mogę łapać (mam w tym wprawę bo mam praktykę), leczyć (podam każdemu wszystko i jest mi obojętnie czy dopyszcznie, czy w zastrzyku, czy w kroplówce dożylnej, podskórnej, przeliczę dawkę na kg, znajdę zamiennik itd - obojętne, zrobię). Ale rozstania ........ to zawsze jest dla mnie wyzwanie. Chociaż w tym momencie gdy to piszę, bardzo cieszę się z faktu, że Carmen na swój kącik, na tymczas ale swój bezpieczny kącik. I już jestem spokojna.
Szalony Kocie. "Pociągnij" ten wątek - jeśli oczywiście możesz, chcesz, jesteś w stanie.
Dlaczego proszę?
Trochę dlatego, aby ten kto tu zajrzy nabrał otuchy, że cuda się zdarzają, a najczęściej gdy ludzie ze sobą rozmawiają, wspierają się i współpracują (Jesteście Wielcy). Trochę tez dlatego aby historia Carmen i Jazza domknęła się kiedyś pozytywnie i można ją było poczytać tak trochę jak w końcu piękne (bo z happy end) wspomnienia. I troszkę dlatego abym miała potwierdzenie, że warto było ryzykować eksmisję z mieszkania

.