...a raczej przyjechała na moje własne życzenie! Z Łomianek
Z dnia wczorajszego:
"Kasiu, chcesz chorego, miłego kotka?" Nie wiem co Asia ma w głosie, ale zazwyczaj na takie pytania odpowiadam "tak".
Biedę wraz z baterią leków oraz "instrukcją obsługi" parę godzin później odebraliśmy z lecznicy. Przywieźliśmy do domu i zostawiliśmy w spokoju na jakiś czas. W lecznicy widziałam, że Bieda jest czarna i bardzo śmierdzi szczypiącym w oczy kocurzym moczem.
Po paru godzinach Biedę przeniosłam do klatki i przy okazji dokładnie obejrzałam. Bieda jest wychudzona, brudna, wyliniała. Ma napuchnięte, załzawione, małe, złote oczy, świerzba, grzyba, z nosa leje się katar. Stan zakochania w Biedzie sięga 90%.
Z dnia dzisiejszego:
Bieda chce się przytulać, pieścić, mruczeć, strzelać baranki swoją parszywą mordką. Bieda bardzo chce na rączki. Daje sobie zakraplać oczy. Mój stan zakochania w Biedzie sięga 100%.
Bieda nie ma grzyba. Przerzedzone futro i liczne zgrubienia na skórze są najprawdopodobniej pozostałością po pogryzieniu przez psa (są strupy).
A plany są takie, żeby Biedę odchuchać, podtuczyć, wyleczyć, zaszczepić
i znaleźć najlepszy dom pod słońcem.
Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby Bieda czym prędzej przekształciła się w pięknego, dorodnego kocura. Wtedy też nadamy zainteresowanemu szacowniejsze imię.
Myślę, że Bieda się nie obrazi, jeśli jakaś dobra dusza zafunduje mu smakowite, puszkowe papu.
Zdjęcia wkrótce