
bo ja przecież mam mamę. a przynajmniej miałem....
więc krzyczałem i krzyczałem, długo krzyczałem, a potem nagle zrobiło się jaśniej i ktoś mnie podniósł. było mi cieplej przy nim, ale to nie była moja mama.... ten ktoś nie miał futerka i nie pachniał jak ona

było mi z tego powodu przykro więc płakałem dalej - tak głośno że te duże istoty, które mnie znalazły musiały krzyszeć głośniej niż ja, żeby się ze sobą porozumieć.
wsadzili mnie do okropnie dużego buczącego potwora i zawieźli gdzieś. gdzieś gdzie była inna taka Duża, całkiem podobna do tamtych którzy mnie znaleźli. ona mnie nakarmiła i dała mi takie cieplutkie coś, do którego się przytuliłem i z pełnym brzuszkiem zrobiło mi się tak dobrze, że nawet przestałem trochę płakać...
i oni rozmawiali o tym, że właściwie powinienem już nie żyć, i że to nieprawdopobona historia jest... że powinienem nazywać się Duszek albo nawet Nieboszczyk ... a ja nie wiem co to znaczy i nie jestem żaden nieboszczyk...
teraz już trochę umiem chodzić i nawet trochę umiem oblizywać palec i Duża mówi, że jest ze mnie dumna

a na początku wyglądałem tak:

