Witamy z Inusią ponownie
Jak już piszę o moim kocie to może napiszę od samego poczatku :
Był dokładnie 23.01.08 i szłam rano do szkoły ( niestety jeszcze musze tam łazić

) , przed moimi oczyma przemknął nagle maleńki kuśtykający szaro-kawowy szczur. To była Ina...Zrobiło mi się żal, ale moja mama za każdym razem jak przynoszę jakiegoś zwierza to mnie wyędza z domu, więc wiem, że nie ma co próbować...O istnieniu Iny wiedziałam od listopada - karmicielka powiedziała mi że urodziły się w altanie na dziłakach 4 kotki - 2 czarne, czarnobiały i syjamski. Dałam ogłoszenia tak na ślepo w nadzieji że się ktoś zgłosi, ale kto chce chorego kotka o niewiadomej płci...te 3 kotki to Groszki z mojego podpisu, Groszki przeniosły się do piwnicy, a Ina gdzieś się odłączyła...
Jak wracałam do domu goniły ja jakieś dzieci i próbowały złapać, natychmiast zjechałam je potwornie , ale kot uciekł.. potem wyszłam z psem...gdybym raz tego kota zobaczyła to moze bym sobie to jakos wytłumaczyła , że nie mogę go wziąść, ale kot mi cały czas się ukazywał, latał naokoło bloku jak oszalały, wypadał na ulice... tak mi było żal, że jak wracałam to poprostu go zwinęłam...
Łapanie było cudowne... obeszłam blok wkoło i stwierdziłam że kot lezy wciśnięty między płyty chodnikowe pod balkonem bardzo słaby. Ale miał na tyle siły żeby mnie sfuczeć
i uciekać. Goniłam go jak oszalała, aż wkońcu się zaplątał mojemu psu pod nogi a ja go wtedy łapsnęłam...Pewnie gdybym nie miała psa to bym nie złapała sama kocicha.
Oczywiście z moją małą wprawą i doświadczeniem tylko z oswojonymi kociskami stwierdziłam że bez problemu mogę łapać w rękę. Łapsnęłam za futro na karku i byłam pewna że się mi nie wyszarpie, ale to sprytne zwierze jest, więc się odwróciło i scharatało mnie po ręce jak trzeba...
Ale nie puściłam

im bardziej ona zaciskała zęby na mojej ręce i wbijała pazury tymbardziej ja trzymałam...
Byłam pewna że ja sobie włoże do jakiegos kartonu i zamknę a tu akurat jak na złość wszystki kartony spod sklepu powywozili...
Wkońcu ją przycisnęłam do siebie i poszłam do domu...
na korytarzu znalazłam jakiś maluteńki kartoniczek do którego ją włożyłam ( oczywiście od razu się spaćkał jej sikami , moją lejącą się ciurkiem z rąk krwią i natychmiast się zakupił , bo kicia miała strazną biegunkę). Takie umorusane i cuchnące stworzenie przyniosłam do domu do którego na szczęscie jeszcze nikt nie wrócił wtedy...
Jeść nie chciała, pić nie chciała, więc ją zostawiłam skuloną , zamkniętą w ciemnym ciasnym kartoniku, a sama poszłam szukać czegoś lepszego dla niej.
Jak moja mama wróciła to.. aaa mniejsza z tym...
Dostałam 2 tygodnie na wyprowadzenie kota...
Umieściłam go w fajnym zielonym pudełeczku i przykryłam kratką i szybką po połowie. Pierwsze dni Ina się nie ruszała, siedziała skulona, ja tylko spod niej wyszapywałam kawałeczki zlanych i zakupanych gazet a ona okładała mnie łapskami.
Przez pierwsze dni nie robiła wcale kupy ze strachu...
Wkońcu stwierdziłam że ona przecież nie może tak siedzieć zamknieta i odkryłam pudełko. To był dziki piwniczny kot , którego sobie wypuściłam na pokój.
Całe szczęscie że bała się tak , że nie ruszała się... Około po tygodniu zaczęła kursować na lini pudełko- pod szafkę. Zaczęłam ją pomalutku dotykać...
Potem poszłyśmy do weta z biegunką i ropiejącymi oczkami.
Okazło się że ma taką masę robali że aż brzuch jej do ziemi wisi...
Wet powiedział że ona jest strasznie słabiutka i że odrobaczymy dopiero za jakiś czas, najpierw trzeba odkarmić...
Pożerała ogromne ilości...mimo że postawiłam jej kuwetę, ciągle sikała pod siebie a kupska zagrzebywała u mnie w łóżku, kupska z dodatkiem ruchomym...
Ile dałam radę to ją próbowałam wsadzać do kuwety jak tylko zaczyna się załatwiać...wkońcu się nauczyła.
Jak tylko udało mi się ją dotknąć od razu wpakowałam jej na szyję obróżkę z dzwoneczkiem, bo spać nie mogłam jak jej nie widziałam w pudełku a widać jej nie było...Sprawdziłam też szybko co to może być, bo przez ługi czas nie miałam możliwości...okazała się kotką...
Potem wet, odrobaczanie, szczepienie, trochę się oswoiła, pod moją nieobecność okupowała łóżko i spała na plecach...
Minęły 2 tygodnie... pozgłaszali się po nią dziwni ludzie... np facet , który chciał ją rozmnażać, albo jakaś starsza pani która miała niebyt w głowie poukładane. Nie chciałam oddać jej ,a bałam się że moja mama ją odda do azylu albo co gorsze wypuści ( chyba by była do tego zdolna...) .. Ustaliłam z jedną panią , że jej dam kota jakby się dom nie znalazł...
Gdy byłam już totalnie zdesperowana nagle moja mama powiedziała że Ina zostaje u nas.
I od tej pory jest...
Zaprzyjaźniła się z moim psem Amorkiem .Długo sie bałam tego, ze on jej cos zrobi, chociaż koty lubi, ale na swoim terenie jest nieobliczalny a tu się nagle okazało że on jej nawet pozwala pić ze swojej miski...
Wszyscy ją bardzo kochają i chyba ona o tym wie, bo łobuzuje jak tylko się da...