Szczecin
Polecam gabinet dr Wita Dobrowolskiego :
Gabinet Weterynaryjny "Przy Pogoni"
Karłowicza 7
www.leczymy-zwierzaki.pl
Tel. 91 487 08 37
Zajrzałam tam niejako "po drodze" - szukając ratunku. Tu od razu powiem którego gabinetu nie polecam - "w Pałacyku" na Jarogniewa. Sterylizowałam tam 3 kotki. Po pierwszej myślałam że potworne cierpienie jest wpisane w ryzyko, chociaż moja mama mnie przekonywała, że jej kotki po sterylizacji (przeprowadzanej w Gryfinie) nie cierpiały ani trochę.
Druga z moich kotek (sterylizowana na Jarogniewa - miałam zaufanie do tego gabinetu bo polecała mi go osoba zajmująca się profesjonalną hodowlą kotów rasowych) też przeszła przez mękę ale przy trzeciej nastąpiło absolutne apogeum - na 3 dzień po zabiegu wylizała sobie szwy i wieczorem zaprezentowała nam wielką dziurę w brzuszku. Co przeszłam to się nie da powiedzieć. Całonocne czuwanie, przerażenie i wyrzuty sumienia. Na drugi dzień ponowna narkoza i operacja zszywania wszystkich powłok brzuszkowych. Wet sprowadził (na specjalne zamówienie - bo nie mieli na wyposażeniu) kołnież plastikowy. Dla kota, który dotąd nie miał nigdy niczego na szyi nie najlepsze doświadczenie. W gabinecie dr Dobrowolskiego dostałam kaftanik posterylkowy - pan doktor baaaardzo się zdziwił, że dostałam po operacji kota bez kaftanika - on oddaje kotki po sterylizacji w kaftanikach (nawet dodał, ze łatwiej zakładać jak kicia śpi). Z zakładaniem był oczywiście problem - kotka doszła już do siebie i walczyła jak tygrys. Dr Dobrowolski zgodził się mimo późnej pory na ponowne odwiedziny - z kotem i kaftanikiem w garści
Ubrał kicię zapakował w torbę i oddał z uśmiechem, nie pobierajac opłat i machając ręką na problem, późną porę i wszelkie podziękowania
Didi_24 pisze:Zdecydowanie polecam dr Wita Dobrowolskiego
Gabinet Weterynaryjny "Przy Pogoni"
ul. Karłowicza 7
70-102 Szczecin
Czynny pon-pt 11-20, sob 10-13
Pracują tam cudowni ludzi, z sercem do zwierząt i w zasadzie z sercem na dłoni.
Gabinet specjalizuje się w ultrasonografii małych zwierząt, fonokardiografii oraz dermatologi. Można na miejscu wykonać niezbędne badania krwi biochemię i morfologię. Jestem bardzo szczęsliwa gdyż uratowali moja kocicę.
Więcej informacji
www.leczymy-zwierzaki.pl
Co do Jarogniewa dodam jeszcze jedną rzecz. Moja druga kotka zanim została wysterylizowana dostała zastrzyk - ponoć bardzo łagodny, mający wstryzmać rujkę zaledwie na 2 miesiące (nie mogłam jej wysterylizować ze względu na cotygodniowe cykliczne rujki). Po zastrzyku od razu czuła się źle. Wyglądała jak po silnych narkotykach. Do chwili zapakowania w torbę i zawiezienia na zastrzyk kotka była istnym szatanem, zywym sreberkiem. Po powrocie od weta juz była innym kotem. I nigdy juz niestety nie wróciła do stanu poprzedniego
Po 2 miesiącach od chwili zastrzyku zaczęła poważnie chorować - wyniki krwi wskazywały na wątrobę na wykończeniu. Weterynarz (z Jarogniewa) zarzucił mi nieprawidłowe karmienie - zbyt przyprawionymi potrawami. Ha ha - kotka od zawsze jadła wyłącznie świerze mięsko (nawet się go kiedyś radziłam czy to dobrze na co odparł z całą stanowczością że bardzo dobrze bo kot to drapieżnik i mięso jest dla niego jak najbardziej naturalnym pożywieniem). O moich spostrzeżeniach odnośnie zastrzyku - ze zaczęło się właśnie od tego nie chciał słyszeć. Zastrzyk ponoć był super, najlepszy na świecie
Tylko ze doprowadził moja kicie na skraj smierci, tak przynajmniej ja myślę. Po dwukrotnym pobieraniu krwi (w trakcie jednego miałam ją trzymać co skończyło się omdleniem - nigdy nie lubiłam widoku krwi...), kroplówce, ogłupiajacych narkozach, jeżdżeniu na W.Polskiego (tam badali krew) i dwukrotnym (w ciągu jednego dnia) jeżdzęniu z kotką do weterynarza została wreszcie zaordynowana kuracja. Codziennie przez tydzień jeździłam z nią na zastrzyki, po każdym było lepiej ale tylko na kilka godzin. W końcu wet mi powiedział, że trzeba kotkę uśpić, bo te zastrzyki powinny ją postawić na nogi w trzy dni więc znaczy sie ze jest chora na białaczkę. Wyszłam z "Pałacuku", postawiłam torbę z kicią, usiadłam i się popłakałam. W domu miałam jeszcze jedną kotkę, białaczka u jednej to wyrok dla obydwu. Wiecie, co się czuje w takich chwilach... Tego samego wieczoru kicia miała jakąś zapaść czy przesilenie, a moze ja byłam już tak nastawiona na to że ją tracę - no wyglądała bardzo bardzo źle, byłam pewne że umiera. Pół nocy przesiedziałam przy niej rycząc. A na drugi dzień wstała na nogi - w dosłownym tego słowa znaczeniu
Już jej nie zawiozłam na żaden zastrzyk wiecej. Aż do sterylizacji nie odwiedzałyśmy żadnego weta. A ze przez rok nie miała po tym wszystkim żadnej rujki to trochę to potrwało...
Trochę sie rozpisałam, ale dla przestrogi nigdy nie dość