Wlasnie rozmawialam z pania ktora opiekuje sie kotami w okolicach ulicy Woronicza - w Warszawie.
Kilka dni temu stracila szesc doroslych kotow. Kotow dotychczas zdrowych jak konie, otoczonych naprawde dobra opieka, odkarmionych i w swietnej kondycji.
Wszystkie szesc kotow umarlo na jedna chorobe, przebiegala ona u nich identycznie.
Jednego dnia kot kicha i ma niewielka wydzieline z nosa, ale naprawde niewielka (wygladalo tak jakby koty podlapaly lekki katar). Nastepnego kot juz leje sie przez rece, z nosa cieknie gesta zielona wydzielina - a co gorsze taka sama (??? skad to sie bierze???) wycieka z pyska. Kilka godzin pozniej kot nie zyje.
Wet stwierdzil ze to jakas bardzo zlosliwa mutacja kataru kociego.
Mialam nadzieje ze to moze jakies zatrucie - ale to chyba malo prawdopodobne.
Umarlo prawie w jednym czasie szesc zdrowych, silnych kotow. Jeden kot chorobe przezyl.
Na tym terenie pozostalo osiem - na razie wygladaja na zdrowe, ale choroba przebiega tak gwaltownie ze to jeszcze nic pewnego - nie wiadomo jak dlugo sie wykluwa .
Nie wiadomo czy ten co przezyl - nie zakaza.
Tak pisze - bo moze ktos stad dokarmia koty w tamtym rejonie - czy chocby tam mieszka - zeby byl ostrozny...
Diabli wiedza co to za pierunstwo
Sekcji nie bylo - pani zmarle koty po prostu pochowala