O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Sob paź 08, 2005 17:28

Kochani, piszcie i jeszcze raz piszcie. To są cudne opowiadania, które powinny być obowiązkową lekturą szkolną. Jak będę miała więcej wolnego czasu, to też skrobnę cosik.
Obrazek
Mrunia=Mrunisia=Mrunieczka

brynia22

 
Posty: 430
Od: Czw mar 10, 2005 18:30
Lokalizacja: Siedlce

Post » Nie paź 09, 2005 9:54

Mój pierwszy kot miał na imie Kuba, jednak nie wiaze sie z jego przybyciem zadna ciekawa historia. Jakies 8 lat temu moj brat spytal sie mnie czy chce miec kota, (jak sie okazalo jego nauczycielka miala kota do oddania). powiedzialam, ze tak, ale w sumie zapomnialam o calej sprawie.
Kilka tygodni pozniej przychodze do domu po zajeciach, a tu okazuje sie, ze jest kot. Zostal przywieziony z kuweta, jedzeniem i miskami. Moje pierwsze spotkanie z kotem, bylo nieco utrudnione, gdyz siedzial po kaloryferem, jednak gdy wyszedl zdziwilam sie, bo nigdy nie widzialm takiego olbrzyma.
Kuba ( gdyz tak mial na imie:-)) jest bardzo duzym krowkowatym kocurem i ma juz ok 12 lat ( dostalam go jak mial 4 lata), Kuba wybral sobie moja Mame jako ukochana osobe, ale teraz mieszka ze mna i jest moja kochana i mruczasta maruda.

Jakis rok temu poszlam sobie na koncert organowy do katedry, siedzialam w ostaniej lawce i nagle podczas jakiegos bachowskiego kawalka slysze miauczenie, okazalo sie, ze po przedsionku katedry kreci sie kot i akompaniuje organiscie:-)
Po koncercie kot siedzial pod katedra, byl tak przymilasty i przylepiasty, ze zdecydowalam sie go zabrac do domu., nie chcac go zostawic na ulicy.Zostal nazwany Filipem, i dopiero przy nim zdalam sobie sprawe jakie sa koty ( moj Kuba jest staruszkiem, do tego ma cukrzyce, i wiekszosc czasu przesypia), Filip natomiast byl kotem wszedobylskim, wiecznie mi towarzyszacym, ruchliwym, zabawowym, Szukalam jego wlasciciela, ale nikt sie nie zglosil. Niestety, kocury sie nie dogadaly przez rok, Filip tak zdominowal starego rezydenta, ze ten nie ruszal sie w ogole spod stolika komputera, a jesli probowal to zostawal zapedzanyy tam z powrotem przez Filipa. Nieustanne walki, wrzaski, prychania i darcie siersci trwaly przez rok, i niestety Filip musial byc oddany. Ma sie tam dobrze, ale ja caly czas za nim tesknie, podejrzewam jednak, ze Kuba nie zylby dlugo gdyby Filip byl z nami nadal.

magicmada

Avatar użytkownika
 
Posty: 14567
Od: Śro paź 05, 2005 19:10
Lokalizacja: moose county

Post » Nie paź 09, 2005 10:35

Odcinek 1 Podrzutek
Byliśmy z naszą zgryżliwą 8letnią jamniczką na zapadłej wsi- wiecie takiej gdzie się sprzedaje wino Jabol na szklanki. Ktoś z mieszkańców sobie pomyślał, że podrzuci miastowym kota.... Tak własnie pojawiła się malutka Demenis, klasyczna bura kociczka w wieku około 3 miesięcy. Zdominowała Hestię naszą jamniczkę- Hestia spała zagrzebana w kocu a na niej Demenis. Demenis nie bała sie niczego. Typowy wiraszka. Mieszkała z nami w wynajętym pokoju i ..... Zabraliśmy ją po wakacjach ze sobą. Pojechała z nami zaraz potem pod namiot nad morze. Pierwszy kot, byłam przerażona, że nam zginie. Zamykanie w namiocie oczywiście nic nie dawało... Ale okazało się, że Demenis od razu wiedziała, że to jej dom, zaprzyjażniła sie z psem mieszkającym namiot obok, tak, że cały camping przychodził wieczorami patrzeć jak sie ganiają i "walczą". Demenis była niestety kotem quasi wychodzącym- wysiadywała zapięta w puszorku (na smyczy) na parapecie wabiąc wróble takim dziwnym kląskaniem (1. wróble oczywiście nie przyfruwały :-), 2. czy Wasze koty też tak "kląskają" na ptaki?). Ktoś ją odpiął sobie bo smycz została cała a kota i puszorka nigdy nie zobaczyłam więcej.... Kiedy już poddałam sie i przestałam jej szukać NATYCHMIAST tego samego dnia musiałam przyjąc do domu nowego burego.... Zbiegło się to w czasie z odejściem za tęczowy most naszej Hestuleczki. I tak właśnie jednego dnia pojawiły sie w domu maleńka jamniczka Bubu i puchata buraska Denis.
Odcinek 2 Denis
Dziewczyny kochają sie miłością gorącą od 8 lat, czasami za sprawą Bubu także "cieleśnie" :-))) Sielanka pełna.... Jednak w tym roku inwentarz się znacznie powiększył.... Mianowicie mieszkańcem została rezydentka dotychczasowa- ciapowata shar peika Kismet. Pies mojego Taty, który zmarł. Bubu uważa ją za córeczkę, Denis- za potwora, którego należy rozszarpać i zjeść :-) Ponieważ Kisa się nie broni to Denis wyładowuje na niej od czasu do czasu swoje frustracje..... Walczyliśmy z tym przy pomocy zraszacza ale skuteczniejszy okazał się brak jakiejkolwiek reakcji.
Odcinek 3 Żurek
Niektórzy pewnie kojarzą, że Bubu ostatnio została zgubiona i odnaleziona. Była podziębiona i co godzinę musiała sioosiać. Z jednego z nocnych spacerów TZ (deklarujący, że zwierzęta w domu ma bo ja je znoszę) wrócił z ..... kotem na ręku.... Obudził mnie i pokazuje co ma. Pytam- co to? Odp- Kot Pyt -A skąd Ty masz kota? Odp - Bo ona tak miauczała to wziąłem..... Tak właśnie pojawiła się (nie wiem czy na zawsze) kolejna dziewucha. Mój synek nazwał ją ..... ŻUREK.... Miała obróżkę więc szukamy jej właścicieli ale nawet nikt nie zadzwonił... Miała spalone wąsy więc baliśmy sie jej wypuścić, żeby ie znaleźć jej następnego dnia całej spalonej. Żurek początkowo polubiła wszystkich innych mieszkańców. Denis nasza kocica nie polubila Żurka. Krwi jednak nie było... Koty walczą ze sobą jakoś tak kulturalniej.... Okazało sie jednak, że Żurek była chora- wymioty z krwi i biegunka z krwią... Rano zamiast do pracy pojechał TZ (ten co to nie lubi zwierząt) z Żurkiem do weta. Bałam się trutki na szczury ale to tylko robale były... Żurek doszedł do siebie i nastąpiła zmianan sił w domu. Koty niby sie nie lubią i prychają na siebie ale jednak cały czas są gdzieś blisko siebie. I skończyła sie miłość Denis i Bubu. Właśnie wczoraj z niewiadomych dla mnie przyczyn obie Kotty pogoniły Bubcię gryząc ją i drapiąc w pupę....

Oprócz wspomnianej czwórki w naszym domu mieszka jeszcze oddana na przechowanie 6 lat temu świneczka morska Karolinka, Żółwie Elvis i Victoria, mysz Jerry Jocker ze swoimi córeczkami Laurą, Kropką i Motylem

Slonko_Łódź

 
Posty: 5664
Od: Pt cze 10, 2005 7:36
Lokalizacja: Łódź

Post » Nie paź 09, 2005 19:04

Najpierw pewnego październikowego dnia do okna w kuchni zajrzała syjamka, uchyliłam okno - weszła i się zadomowiła. Rozsądek wskazywał, ze pewnie jest czyjaś, ale była taka głodna, że pomyślałam, że ktoś ją wyrzucił. Powinnam nadmienić, że nie wyobrażałam sobie życia z jakimkolwiek futrzastym pod jednym dachem. na podwórku tak, ale w domu - okropność, te kłaki, kuweta itp. Mówiłam, ze wolę mieć następne dziecko niż psa albo kota (mamy trójkę fantastycznych dzieciaków). No ale ona sama przyszła. Przyszła i została, ale bardzo domagała się wypuszczania na dwór i nie zawsze wracała na noc. Wpadłam na pomysł i napisałam na wstążce nasz numer telefonu i zawiązałam wstążkę. Godzinę później dzwoniła opiekunka Sabiny. Kotka należała już do kogoś, ale my już nie wyobrażaliśmy sobie bez kota. Zaczęły się nerwowe poszukiwania. Trafiło na Sonię, fakt zapłaciliśmy za nią - mimo iż była z pseudohodowli, zabiedzona i ze świerzbem. Starsza Pani nie opiekowała się stadem jak należy. Sonia jest płochliwa, ale bardzo kochana. Włożyliśy dużo pracy i serca, zęby wyglądała i zachowywała się tak jak teraz. W tzw. międzyczasie trafiłam na forum. pod wpływem waszych wypowiedzi zdecydowaliśy o sterylizacji, a ja w głębi duszy zapragnęłam dokocenia i tak sobie pomyślałam, ze pewnie następny kot sam do mnie trafi. Pomogłam naszej Pani doktor w adopcji trójki z blokowej piwnicy. Aż tu okazało się, ze ma następnego kota. Sama ma 8 w domu i głęboko zastanawiała się czy wprowadzać go do stada, czy wyadoptować. Zdjęła go z drzewa, za pomocą 6-ciometrowej drabiny. Pojechałam na zdjęcie szwów, Piotr powiedział, odwiedź tego z drzewa. Weszłam do pokoju, a ten olbrzym łasi mi się do nóg. Ludzie, toć ja 2 miesiące czekałam aż Sonia wejdzie pierwszy raz na kolana, a on się łasi!!!! Pół godziny później była już w tym pokoju cała rodzina. Piotr usiadł na kanapie - a on u niego na kolanach. Decyzję podjęliśmy w 5 minut. Przyjechał do domu w pożyczonym transporterku. No i wybór imienia - a może nie wszedł na sześć metrów sam, może go winda wwiozła???? Teraz od 5 tygodni jest z nami, nie toleruje Soni, a Sonia nie toleruje jego. Ale to oddzielny wątek...Liczymy na to, że wkrótce zakopią wojenne toporki...

izaA

 
Posty: 11381
Od: Nie wrz 25, 2005 14:09
Lokalizacja: Warszawa-Wesoła

Post » Śro paź 19, 2005 17:22

Mój kociaczek trafił do nas parę dni temu z piwnicy. Piszczało biedactwo, spędzaliśmy na zmianę długie godziny w piwnicy czekając na kotkę- nie chcieliśmy go brać od razu, bo może mama gdzieś się zapodziała, sprawdziliśmy tylko, że miałczy pod rurą ciepłej wody, więc nie zamarznie. Gdy po paru godzinach kotki nadal nie było, a kociątko płakało ciągle, wzieliśmy kotka do domu. Kociątko, na oko miało około 5 dni i początkowo było karmione przez matkę. Większej ilości kociaków nie stwierdziliśmy- widocznie kotka je zabrała, a tego zostawiła z jej tylko znanych przyczyn (może gwałtowne załamanie temperatury???). Kociaczka karmię butlą (je aż miło, po pierwszym dniu z kilkoma kroplami wyssanymi dużą ulgą było zobaczyć jak mleczko znika w pyszczku), brzuszek masuję, kupki zbieram, niedosypiam po nocach, bo nasłuchuję :D.
Kociaczek, według weterynarza, jest najprawdopodobniej dziewczynką, zdrową i jest śliczny bury w prążki. Oczka już otwiera, stara się uciekać z legowiska (na szczęście dostaliśmy plastikowy transporterek dla kotów, więc kotek nie da rady się wymknąć). Tulimy kociaczka całą rodziną na zmiany, w legowisku ma butlę z gorącą wodą... Wszystko co znalazłam na forum, stosuję w praktyce. Po karmieniu wspina się na mnie i wtula mi się we włosy (muszę pilnować, żeby nie spadł(a?))
Generalnie jest wesoło :).

Jasia

 
Posty: 10
Od: Śro paź 19, 2005 14:09
Lokalizacja: Lublin

Post » Czw paź 20, 2005 11:55

Moja obecna kocia miłość, około 3-4 miesięczny kocurek Bigos, trafił do mnie we wrześniu. A było to tak:
Już od jakiegoś roku pojękiwałam mojemu TZ, że chcę kotka... On był twardy jak głaz i nie dawał się w żaden sposób przekonać, że to doskonały pomysł (nigdy nie miał zwierzęcia większego niż chomik). No i tak nam upływały tygodnie i miesiące - ja marudziłam że chcę kota, a Marcin wysuwał 150 argumentów temu przeciwnych.
Aż nadszedł pamiętny dzień 01.09.2005 (tak, tak, pierwszy dzień szkoły i co za tym idzie, mojej pracy :) ). Siedziałam wieczorem w domu, jak zwykle przed kompem, kiedy usłyszałam takie cichutkie popiskiwanie... Początkowo nie zwróciłam na nie większej uwagi, a gdy przybrało na sile pomyślałam, że to kociątko sąsiadów. Jednak kiedy koło 22:00 TZ wrócił z pracy, wszedł do mieszkania z pytaniem "Co ten kot robi na naszej klatce schodowej..?". Pytanie było zasadne, jako że mieszkamy na 9 piętrze i raczej nie było możliwe, żeby kot dostał się tam samodzielnie. Najprawdopodobniej ktoś go tam podrzucił... Tymczasem mój TZ nie zdążył jeszcze dokończyć tego pytania, kiedy kot błyskawicznie przemieścił się z klatki schodowej do wnętrza naszego mieszkania. :)
Oczywiście na początku zapewniałam TZ'ta, że to tylko tak tymczasowo, że znajdę kociakowi dom i inne takie bzdety... :wink: A po dwóch tygodniach sam zmiękł i bez większych oporów zgodził się zatrzymać Bigosa :) . Imię nadaliśmy kociakowi ze względu na okoliczności jego pojawienia się w naszym życiu - zjawił się nagle i narobił niezłego bigosu. :lol:
Teraz nasz Bigosek jest już 2x większy niż był na początku września :D . Rośnie zdrowo, został zaszczepiony i odrobaczony. No i niemal nie schodzi mi z kolan! Tak niesamowicie miziastego i przytulańskiego kota w życiu nie spotkałam! Przybiera przy tym niezwykle malownicze pozycje, co sprawia, że nie rozstajemy się z aparatem fotograficznym i nasza galeria zdjęć Bigosa wciąż się rozrasta. Bigos ma też swoją stronkę w internetowej galerii Kota Teodora :) A jedno jego zdjęcie znajduje się nawet na stronce "ZDJĘCIE TYGODNIA": http://www.doradca.com.pl/po_godzinach/ ... godnia.htm

Domino76

 
Posty: 3301
Od: Śro paź 05, 2005 8:41
Lokalizacja: Wrocławianka mieszkająca w Opolu

Post » Sob lis 12, 2005 17:30

Od dłuższego czasu szukałam kotka, pytałam się znajomych, szukałam w gazetach,internecie.Nie mogłam znaleźć żadnego rudzielca(kocurka). W dzień Wszystkich Świętych zadzwoniła do mnie znajoma. Była gdzieś na wsi(jechali na groby swoich bliskich) i w drodze powrotnej zobaczyli małego, wychudzonego kociaka. Zadzwoniła do mnie, żęby się spytać czy czy go chce. Cóż miałam zrobić? Wzięłąm go i w ten sposób stałam się szczęsliwą "posiadaczką" ok. pół-rocznego kocurka, rudego :) Jest kochany, milutki i pięknie mruczy! Jest już u mnie prawie dwa tygodnie i nie wyobrażam sobie życia bez niego.

le Chat*

 
Posty: 3
Od: Wto lis 08, 2005 17:36
Lokalizacja: Siedlce

Post » Sob lis 12, 2005 19:36

No to ja tez napisze ;)

1. Przytulka
Przez wiele lat gdy mieszkalam jeszcze z rodzicami mialam zawsze psa i kota. Potem wyjechalam na studia, potem zamieszkalam w wynajmowanym mieszkaniu, zawsze chodzil za mna kot, ale bylo tysiace "minusow" i decyzja odkladala sie w czasie.
3 wrzesnia 2005 pojechalismy z TZ -tem na jego rodzinnej miejscowosci - Szafranki pod Ostroda - na slub jego kolegi. Pogoda piekna, wyszlismy sobie po sniadaniu do ogrodu, a tu z truskawek wybiega maly kociak, zaczyna sie lasic, w koncu lezy w nogach jak pies - mama TZ-ta mowi, ze kreci sie tu od jakiegos tygodnia, dzieci sie z nim bawia, a dorosli przeganiaja. Nikt go nie chce. Zaczelo sie intensywne myslenie, po godzinie pojechalismy do sklepu po cala wyprawke. Wrocilismy, nakarmilismy kota, wyglaskalismy i musielismy pojechac na ten slub... Tata TZ-ta nie zgodzil sie, zeby kot spal w domu, ale my stwierdzilismy, ze i tak wezmiemy go do domu w nocy jak wrocimy - a jak sie obudzi i bedzie sie burzyl, to wsiadziemy w auto i wrocimy sobie do Gdanska. Nie moglismy usiedziec na tym weselu, ale niestety nie wypadalo zmyc sie po godzinie, wrocilismy po 24, wzielismy latarke i zaczelismy szukac kota.
Cez skutku... bardzo smutni poszlismy spac. Z samego rana znowu wyszlismy na laki, szukac, kot zniknal.
Martwilismy sie czy nic mu sie nie stalo, moj TZ mowil, ze na pewno gdzies zamarzl w nocy, itp... szukalismy caly dzien, obiecalismy dzieciakom z okolicy po 20zl od lebka za znalezienie kota, pytalismy wszystkich, nic. Kot zniknal. W koncu wieczorem musielismy juz wracac do domu, ale poprosilismy mame TZ-ta, zeby sie rozgladala i jak tylko kot wroci, zeby go wziela do domu, a my po niego przyjedziemy. W poniedzialek o 6-tej rano telefon, ze kot jest. W pracy nerwy, zaraz po pracy wsiedlismy w auto i pojechalismy do Ostrody, wpakowalismy mala w transporterek i spowrotem do Gdanska. Okazala sie sliczna, wychudzona kotka, teraz jest dobrze odchowanym malym odrzutowcem :D

2. Kawa
Szybko doszlismy do wniosku, ze chcemy miec 2 koty, ale ze w pazdzierniku szykowal nam sie ponad tygodniowy wyjazd, postanowilismy dokocic sie zaraz po przyjezdzie. Przez ten czas Przytulka opiekowala sie kolezanka. Zgodnie ustalilismy, ze wezmiemy malutkiego kociaczka, zeby Przytulka sie nim zaopiekowala, zeby sie zzyly, pokochaly, itp...
Przegladalam sobie ogloszenia o malych kotkach z 3miasta i nie moglam sie zdecydowac, az natknelam sie na watek eve69 o Kawie. Od razu serce
mi zabilo i powiedzialam, ze juz mam kotka. TZ na poczatku mial troche watpliwosci, ze moze jednak mlodszego kociaka, a ja powiedzialam - ta albo zadna - i wzielismy ja :) Jest przekochana, wlasnie wychodzi z dlugiej, ciezkiej choroby, przez chwile myslelismy, ze ja stracimy. Jest bardzo dystyngowana i bardzo bardzo przytulankowa, mruczaca i kochana.

piegusek

 
Posty: 3396
Od: Śro wrz 07, 2005 20:38
Lokalizacja: Gdansk

Post » Sob lis 12, 2005 20:26

Naszą historię mozecie przeczytać na :

http://forum.miau.pl/tutaj-vp1396069.html#1396069

Mysior

 
Posty: 18
Od: Pon lis 07, 2005 15:49
Lokalizacja: Tarnów

Post » Nie lis 13, 2005 0:28

To i ja się dołączę w tych opowieściach i pozwolę sobie najpierw opisać moją poprzednią kotkę Vikusię, która zginęłą tragicznie w 2001 r. Do tej pory nie mogę się za bardzo pogodzić z jej utratą. Była ze mną 9 lat....
Jak znalazłam ją na podwórku miałam 11 lat. ktoś musiał ją podrzucić, bo była tak maleńka, że ledwo widziała na oczy i ledwo sie poruszała. Zawsze chciałam mieć kotka (rodzice byli przeciw), więc wzięłam ją do domu. Rodzice byli wtedy w pracy. Po powrocie czekała ich mała niespodzianka ;) Oczywiście też wzruszył ich los biednego kociaka. Bo cóż było robić? oddać go do schroniska? wyrzucic? O takich potwornych rzeczach nie było nawet mowy!! Moi rodzice chcieli znaleźć jej inny dom, ale córeczki (ja i siostra) oczywiście przekonały ich do tego, że maleństwo musi zostać. I zostało. Kicia wyrosła na cudowną kotkę, zresztą zawsze była cudowna. Kiedyś nawet stanęła w obronie mojej siostry, przeciwko..... dwum owczarkom niemieckim :) Tzn. psy zasczekały na moją siostrę, a Vikusia wybiegła z domu ( na szczęście dzieliło ją z psami spore ogrodzenie) i zaczęła prychać na nie. To było po prostu cudowne i nigdy tego nie zapomnę....
Po jej tragicznej śmierci (nie chce o tym pisać) nie chciałam mieć juz kota. Ale z czasem zmienialam zdanie. Nie mogłam zniesc, że w schroniskach zyje tak duzo zwierzat, a ja mam wlasne mieszkanie (razem z mężem :) ) i mogę dać dom, chociaż jednemu. I zamailowałam do Basi (mail ze stronki krakowskiego schroniska), a Ta zaoferowała mi kotkę, którą znalazła w piwnicy i której pilnie szukała domu. Oczywiście przystałam na to. Mam ją od 6 dni i jest straszną, kochaną rozrabiaką. Wabi się Kiki. Anegdoty o niej opowiem jak bede miec ja troche dluzej ;)
Sorki ze sie tak smutno rozpisalam , ale nie moglam pominac w tej opowiesci Vikusi, ktora na zawsze zachowam w pamieci.
Pozdrowienia

ermine

 
Posty: 30
Od: Sob lis 12, 2005 21:47
Lokalizacja: Kraków

Post » Śro lut 01, 2006 23:23

Moja obecna kotke adoptowałam ze schroniska. Od razu chciałam własnie ja i nikogo innego. nie wiem dla czego. Szczerze nie była to mis schroniska, ale miała cos w oczach, to jak na mnie patrzyła. troche czasu tam posiedziałam czekajac az ktos przyjdzie do mnie przyjdzie. Jednak zdania nie zmieniłam. Nawet po tym jak sie dowiedziałam, że kotka ma jakąs wade serca, nie jesr szcepiona na kocie choroby i nie jest wysterylizowana. Obecnie Cleo jest ze mna juz 7 dni, niestety mam z nia problem, ma duze rozwolnienie. Jest teraz na leczeniu.

To nie jest mój pierwszy w zyciu kot. Z mama jestesmy wielkie koiary. Teraz jest to kot w moim samodzielnym zyciu.

Jednego kociaka ( mieszka u mamy juz od jakis 4 lat, bardzo wdzieczny i kochany) uratowałam byc moze od smierci.
Było lato ( mama mieszka poza miastem w domku, ma działeczke) słyszałam jakies ciche miauczenie, wołąłam i nic, po jakims czasie miauczenie ucichło. Jednak to nie dało mi spokoju, po w tym miauczeniu było cos niepokojacego. Przeszłam przez płot do sasiada, patrze a tam na stercie rupieci siedzi malutki kotek, własciwie stoi w prawie zastygnietej smole. zdałam sobie sprawe, ża jakies miauczenie słyszałam równiez poprzedniego dnia, wtedy zignorowałam, bo miałam kilka kotów na dokarmianiu, one dosc czesto miałczały, nawoływały siebie. Pobiegłam po masło, smalec. z godzine odczepiałam kicie. wpadł wkurzony sasiad, kazał mi spier** znaczy iśc sobie, odmówiłam, nie mogłam zabrac kota bo to cos na czym była smoła było za wielkie. wezwał policje. Policja opierdzieliła ostro ale jego. bo twierdził, ze jego działka i ten pasozyt moze sobie zdtchac, a ja jestem kryminalistka. zjeli sie tym panem.
Na szcescie facet w ciagu kilku miesiecy wyprowadził sie.

Innego kota znalazłam w srodku miasta. miauczał w kszakach, ludzie przechodzili patrzyli i nic. kotek był widac pobity lub po wypadku mocno krwawił, musiałam jechac przez pół miasta do weta, bałam sie jak cholera, że mi zdechnia, bardzo drapał, chciał uciekac. dotarłam zmachana to lecznicy, tam lekarz powiedział, że to taki zwykły kot, że nie opłaca sie leczyć, ze trzeba jakiegos tam specjalistycznego leku, że on go ma mało, a co ja jakis szlachetny kot będzie potrzebował. byłam w szoku. nie znałam w tym miescie innego weta. pobiegłam na autobus, potem biegiem na bus i jazda do innego miasta. Do weta biegłam jakis kilometr nie wiem jak mi sie to udało ( sama byłam chora na zapalenie oskrzeli, co odchorowałam póxniej). Tam kotem zajeto sie od razu, pozwolono mi zapłacic później i tylko za lekarstwa, wszystko inne było gratis. kot był zmasakrowany przez człowieka, ledwo uszedł z zyciem, gdybym dostała sie tam jakies 15 miunt później nie powstrzymano by krwotoku, miał tez krwotok wewnętrzny.

Innego kota wykarmiłam pipetka, jego mama zginęła pod kołami samochodu, miała jedno małe, tak bardzo bałam sie, że nie przezyje. Udało sie jest teraz wielkim kocurem.

dryncia

 
Posty: 1285
Od: Śro lut 01, 2006 17:23

Post » Czw lut 02, 2006 11:49

od kilku lat chorowałem na kota. nie było warunków - akademik itp.
kiedy poznałem moją Madzie mówiliśmy o kotongach (ona ma 12 letnią Basme). mieliśmy wziąć moją kote ze schroniska, ale przez telefon można było pomyśleć że rozmawia się z gestapo i jeszcze godziny narzucają. były terminy - ja już chorobę zaplanowałem i urlop żeby mieć te 10 dni dla kota. we środę Magda przyszła i oznajmiła i przyniosła wyposarzenie, że wszystko ok i pojechaliśmy na zakupy. po zakupach pojechała a ja siedziałem nad "kociak przybywa do domu" i ryczałem cały wieczór jak bóbr tak jakoś :(

a w czwartek pojechaliśmy do pruszkowa do Maryśki do sklepu. jej pracowniczka przyniosła z góry dwa kociejaski - kota i kote. Kot siedział i sie gapił w podłoge pudełka, a kotka odwróciła się d...ą i już. kurde coś nie pasi. jakoś serce mi sie nie rwie :? Magda "a tam jeszcze jedna chyba była?" "no tak, ale ona poraniony nosek ma i wogóle musi sie doleczyć", "ale no to zobaczmy ją". patrze niby burasek ale w odcieniach brązu, niby 6-8 tygodni a na dłoń się mieści i siedzi sobie pt. "nie wiem o co chodzi ale niech wam bedzie". ciach, sru w łapy i za pazuche toto... no ale jeszcze antybiotyk.... no dobra daje... no to ciach za pazuche i już. moja! nie zbliżać się bo za...e! dobra Magda zawijamy sie! Kota mam!!!. 8)

w samochodzie - lize zza pazuchy - sprawy mam. u weta spoko luz. w domku lize pod kalafioryfer. "może ją wyciągnąć bo gorąco a ona już jakiś czas nie piła?". pfffffffffffff!!! nie wyjde! tak bendem siedziała!
ahhh... kota sobie wędruje po pokoju, my sobie leżymy na dywanie i jest tak ciepło i spokojnie. Gigon po trzech godzinach stwierdził, że jest spoko i że mu odpowiada w sumie i miejscówka i towarzystwo :D jeszcze przed wyjściem Magdy o 5 rano Giga wydała z siebie coś w rodzaju szepnięcia na co Magda "aaaa. to ona będzie takim cichym niegadającym kotem." - no tak jakoś jestem plumkaczkom jakich mało. ciągle plumkam! 8)
http://fotogalerie.pl/galeria/galeria_cinsio
Basma, Giga, oraz Zenta na placówce
ObrazekObrazekObrazek

cinsio

 
Posty: 363
Od: Czw sty 19, 2006 11:15
Lokalizacja: Pruszków/Warszawa

Post » Czw lut 02, 2006 19:08

Baksa zabrałam z domu w ktorym Panie miały kilkadziesiąt kotów, bez oka, bez łapki, w sumie miałam własnie wziać taką bide, to był jakis azyl dla kotów tak mysle Pani pokazała mi domek na działce tylko dla kotów i kilkadziesiat bidulek, potem napomknęla ze ma jeszcze w domu kilkanascie kotow, weszłam i cos jasnego z brzuchem przy ziemi przebiegło mi drogę, chude, bez sierci wielkie uszy i wyłupiaste oczy,,to coś to był ogolony pers, czyli baks, był strasznie płochliwy, schował się do szafy i nie chciał nigdzie iść, wokoło było kilka rasowych , ładnych kotów, kilka dachowców, tylko on wyglądał jak 7 nieszczęsc, pomyslałam ze chyba go nikt nie bedzie chciał,,wiec ja go wziełam. Dopiero w domu przy czyszczeniu oczek i uszek zauważyłam na jego ciałku blizny, strupy i ranki, oraz pchły :roll: :roll:
po tym okazało się ze kot wymiotuje, co tylko zje, poza tym biegunka wet stwierdził coś z jelitami i kot dostawał kroplówki, oraz specialną diete. leczenie trwało dosyc długo, ale kot wrocił do zdrowia, ze mna jest ponad4 lata i szukam okazji by dokocic się,,,ale jeszzce musze troche poczekac..

kasia essen

 
Posty: 7167
Od: Czw gru 15, 2005 9:19
Lokalizacja: Nordrhein-Westfalen

Post » Czw lut 02, 2006 20:00

Z moim kotem bylo tak:
W firmie mamy fora dyskusujen, jedno z nich jest poświęcone zwierzakom. Pojawiają się tam dyskusje tak jak na tym forum. któregoś dnia siedzę sobie w pracy, poniewaz nic już nie było do roboty, zaczęłam przeglądać formum, wchodzę w jeden z postów a tam jest zaprezentowana cała kocia rodzinka szukająca domku. Wszystkie czarne z niebieskimi oczami. Tylko jeden zwrócił moja uwagę - czarne maleństwo z białą krawatką na klacie piersiwej :) Jak go zobaczyłam, wiedziałam, że będzie mój. I jest już ponad dwa lata. Oby jak najdłużej :lol:

hypsis

 
Posty: 63
Od: Śro lis 23, 2005 22:14
Lokalizacja: Warszawa - Tarchomin

Post » Pt lut 03, 2006 15:22 ach to ja też opiszę historię naszych kotek

Pierwszym kotem była i jest :D Kitka- dzieci koleżanki z pracy znalazły małe kocie na parkingu osiedlowym- ponieważ dom był już zakocony- dostały alternatywę, że jeśli znajdą Kitce dom do tygodnia, to mogą ją przechować- po tygodniu idzie do schroniska.
Dead line to była środa- we wtorek koleżanka obeszła biurowiec pytając się kilkuset osób czy nie chciałyby małej kotki ( brawa dla koleżanki)- jedną z tych osób byłam ja- poczułam w sposób oczywisty, że MUSZĘ mieć Kitkę :-)
Przekazanie Kitki odbywało się na wzmiankowanym osiedlu przy wtórze dwóch płaczących dziewczynek ( dzielnych naprawdę- rozlepiły kilkaset ogłoszeń, żeby Kitka miała dom)- mam nadzieję, że płakały ze szczęścia. Kitka ma od nich imię i życie - bo to była druga połowa zimnego listopada.
Kitka trafiła do domu, który nie miał pojęcia jak się zajmować małym kotkiem- na szczęscie była u nas moja mama, która godzinami głaskała kotka śpiącego na kolanach. Do tej pory ma zupełnie irracjonalne nastawienie :) , że człowiek jest po to by kotu robić lepiej.
Kitka jest teraz kocią arystokratką, bardzo zsocjalizowaną.
Mniej więcej po roku pobytu Kitki - czyli w listopadzie- nastąpił etap drugi czyli 2 koty w jednym domu-pojawiła się Krufka.
Kitka poszła na dłuższy spacer ( zwykle wychodzi na 15 minut i wraca)- zaniepokojana zaczęłam jej szukać. Na kicianie odpowiedział mały czarno- biały kotek- wyszedł ze sterty liści i nadstawił głowę do głaskania.
W tym momencie przepadł dla niego mój mąż :D
Poszliśmy do domu, ale przez noc- śnił nam się mały kotek, okazało się, że jest bezdomny, śpi w liściach a karmią go właściciele sklepu obok którego koczuje- mąż jeździł tam wiele razy tego dnia. Jakoś nie miał szczęścia i dopiero wieczorem przywiózł małe zmarznięte stworzenie do domu.
Krufka okazała się być bardzo chora, początkowo z nieprawidłową na szczęście diagnozą ciąży.Teraz wygląda pieknie- lśniące futerko i bardzo życzliwy charakter. Jest ufna i asertywna, wie jak domagać się głaskania.
Ma dużo cech kota wiejskiego- gdyby kot miał buty- chodziłaby by w gumiaczkach i bereciku z antenką.
Kitka i Krufka są do siebie zupełnie niepodobne- nie lubią tych samych dań, inaczej się zachowują- jedno co jest wspólne- to walka o miejsce na łóżku przy ukochanym właścicielu

Izka1

 
Posty: 13
Od: Pt gru 02, 2005 13:29

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: ashai, dorcia44, Google [Bot], jukatlu, ktostam, Vi i 167 gości