Od kilku tygodni nie mogę się opędzić od kotów w potrzebie.
Tymczasem wraz z utratą pracy (ledwo w ubiegłym tygodniu) moje możliwości nagle i niespodziewanie mocno się skurczyły.

Tym razem chodzi o młodą, przymilną koteczkę o pięknym, gęstym czarnym futerku.
Wrzesień był dla mnie zabieganym miesiącem. Podczas gdy byłam na wyjeździe służbowym do mojej mamy na naszym podwórku podszedł kot i zaczął coś opowiadać. Przez dłuższą chwilę mama myślała, że to mój czarny Maciuś. Ale to był ktoś inny.
Postanowiła nakarmić przybysza. Gość w dom...

Kotka nie zainteresowała się żadną saszetką, ani puszką, ani suchym

Jedyne jedzenie jakie znała, to były resztki z ludzkiego stołu. Kotka oczywiście meldowała się u nas codziennie.
Początkowo myśleliśmy, że mieszka gdzieś niedaleko, tylko przychodzi do stołówki. Jednak noce stawały się coraz chłodniejsze, a ona coraz bardziej zmarznięta czekała co świtu pod drzwiami.

Jaka pogoda była dzisiejszej nocy i trwa nadal nie muszę nikomu mówić?
Kotka dziś chodziła i zaglądała do wszystkich okien. A domownicy postawili stanowcze veto na wpuszczenie jej

Bo kicia boi się moich zwierząt. Uderzyła w nos mojego przyjacielskiego wobec kotów psa. Zdzieliła z łapy jedną z moich małych tymczasek. I tym samym pogorszyła swoją sytuację.
Spędziła całe przedpołudnie dobijając się do okien. A ja nie mogłam nic...
Dopiero mama zlekceważyła stanowcze veto i schowała kicię do kotłowni. Ta leży tam teraz sobie na starej kurtce i mruczy z zadowolenia.
Nie wiem jak długo będzie mogła tam przebywać. Po prostu unikam tematu, żeby nie zaogniać sytuacji.
I CO JA MAM TERAZ ZROBIĆ??
Jestem na ostrym życiowym zakręcie. Nie jestem w stanie póki co nawet myśleć.
Ta kotka przyszła po pomoc. A ja nie mogę prawie nic.
Radźcie! Bądźcie... Obie potrzebujemy wsparcia.

Na puchowej kurtce w kotłowni:
http://img517.imageshack.us/img517/2640/obraz177l.jpg