Pewnego dnia za moim bratem ze szkoły przyszedł mały kociak - nie miał na oko więcej jak 6 tygodni. Jakimś cudem udało mi się przekonać ojca, żeby zwierzak został w domu (mieliśmy już 2 psy, a ojciec jest wybitnym anty kociarzem...). Dał jednak jeden warunek - kot może być w domu tylko wtedy, kiedy ktoś z rodziny go pilnuje. Pokazywałam zdjęcia, tłumaczyłam, że kot nie może być kotem wychodzącym bo wszystkie w 99% kończą tak samo - albo pod kołami samochodu, albo zagryzione przez bezpańskie psy albo zatrute trutkami dla szczurów i innych gryzoni). Niestety - nie dało się go nijak przekonać. Kiedy tylko byłam w domu kota trzymałam blisko siebie i pod żadnym pozorem nie wypuszczałam. Kilka razy nawet chowałam go w szafie w pokoju i jak ojciec wychodził do pracy to ją otwierałam i zamykałam dom tak, by ojciec wierzył, że Maniek został wypuszczony na dwór. Dwa dni temu miałam potworny ból głowy i każde miauknięcie kota doprowadzało mnie do szału, więc go wypuściłam przez okno (mieszkam w domu parterowym, spokojna okolica, samochód raz na kilka godzin albo i wcale)...I ten jeden raz okazał się ostatnim. Kot nie wrócił na noc. Chodziłam po wsi, kiciałam, wołałam, ciągnęłam jego sznureczek za sobą, rozstawiałam jedzenie - nic. Niby to tylko jedna noc, ale bałam się okropnie. Rano kota nadal nie było. Po południu to samo. Nawet ojciec zaczął się denerwować. W końcu wieczorem przybiegła koleżanka brata mówiąc, że ulicę dalej leży pod płotem martwy biało-czarny kot...Niestety, okazało się, że to mój Maniuś... Nie mogę sobie wybaczyć tej jedynej chwili słabości (właściwie nigdy go nie wypuszczałam - zawsze robił to ktoś inny z rodziny)...
Nigdy, przenigdy nie pozwólcie, aby Wasze koty były kotami wychodzącymi! Kiedy czytacie bądź oglądacie zdjęcia rannych bądź martwych kotów opuszczających dom myślicie, że to Was nie dotyczy, że to taka spokojna okolica i nie ma prawa sie nic stać...Guzik prawda za przeproszeniem! Nie mogę już znieść tego poczucia winy...Przecież mój kot zginął przeze mnie... Wiem, że zaraz poleca na mnie bluzgi jak mogłam do tego dopuścić, ale jestem świadoma swoich błędów...Tylko, że już nie da się nic z tym zrobić
