tak jak myślicie; gdy wróciliśmy do domu (a przez zepsuty samochód niebecność trwała ponad trzy godziny dłużej niż planowałam) - już nie żył. Zawisł na podbrzuszu. Łapy straciły oparcie. Nikt z sąsiadów nie miał mojego nru telefonu. Pytanie czemu okno było otwarte? Nie wiem. Wyjeżdżałam o nienormalnej godzinie tj. 7-mej rano, na góra 3 godziny (kurcze nawet suki nie wyprowadziłam, bo zaraz miałam byc spowrotem). Wróciłam po 13-tej - przez jakiś wężyk i olej niebezpiecznie dymiący na silniku. Okno zostało albo otwarte górą (ale na noc było zamknięte przecież), albo kocica, która stale próbuje nawiać otworzyła okno, które było rozszczelnione. Już tak robiła. Teraz też była na zewnątrz.
Jeszcze mi od środy nie przeszło.
Zwierzęta też to bardzo przeżywają do tej pory - konał w asyście suki i 5 kotów. One jeszcze nie zaczęły się bawić, podchodzą do okna, węszą. Właściwie jakby ich nie było. A z Czarnym stawiały dom do góry nogami.
Uważajcie na swoje koty!!! Przecież wiedziałam, że okna są niebezpieczne, a chwilowe roztargnienie i najpiękniejszy, i najsłodszy młodzieniec stracił życie. Jest mi okropnie żal.
