Kitek to klasyczna "wpadka". Piękna, wychodzaca kocica mamy TŻta dostawała tabletki na wyciszenie rujki. Wtedy jeszcze nikt z nas nie miał pojęcia o rokcafe i sterylizacja wydawała nam się wszystkim barbarzyńskim okaleczeniem, a piguły ok. Nikt nie wie, jak to się stało, że kocica "zaciążyła". Może nauczyła się ukrywać rujki, wychodziła z domu i dopiero na plecki, tarzanko i mrrauczenie na dzikie kocury? Może źle podana tabletka? Nie pytajcie mnie, nie wiem.
Któregoś dnia TŻtowa rodzicielka przyszła w odwiedziny i grobowym głosem oświadczyła: "Kota w ciąży. Co ja zrobię z tymi maluchami?"
W duszy mi zagrało. Zawsze chciałam mieć kota, ale najpierw rodzice stanowczo wetowali, potem TŻ - ble, koty niefajne. Uznałam, że samo niebo zesłało mi okazję. "Biorę kociczkę" - wypaliłam z grubej rury, a potem zaczęło się oczekiwanie. TŻ trochę marudził i zastrzegł sobie, że jeśli nie będę się kotem zajmować, a na niego spadnie obowiązek wstawania o 5 rano, karmienia i czyszczenia kuwety, kicia wylatuje
Którejś nocy urodziły się dwa rude koteczki. Jak na skrzydłach pojechałam oglądać. To była miłość. Były złociste, a wzdłuż pleców biegły im takie białe paseczki jak u małych borsuków

. Klęczałam nad koszyczkiem i godzinami nie można mnie było oderwać. Kota była spokojna, a wkrótce uznała mnie nawet za coś w rodzaju zastępczej matki. Jeśli miała ochotę rozprostować nogi, a mnie przy koszyku nie było, przychodziła, miauczała i prowadziła mnie do dzieci. I dalej szła swoją drogą. Pękałam z dumy. Takie zaufanie?!
Kotki rosły i wciąż były nieodróżnialne. Którego wybrać? (Według weta obie były dziewczynkami). Brałam miziaczki do ręki i rychło okazało się, że jeden jest miłym, wdzięcznym przytulakiem, a drugi syczy wściekle ukazując purpurowe gardziołko i woła: mamo, mamo!

Już wiedziałam. Histeryka nie chcę! Dokładne oględziny ujawniły, że syczący ma biały podbródek, jest minimalnie mniejszy i ma taki chudy pyszczek. I w ogóle brzydki jest. Wszyscy wiedzieli, że mój to ten z kremowym podbródkiem.
Koty rosły dalej, zmieniały się w oczach, cały dom napełniał tupot małych rudych nóżek. Przyjeżdżałam, przytulałam, a kiedy przyszedł dzień, kiedy mogłam zabrać jednego całkiem się pogubiłam. Zaraz zaraz... który to był mój? Wykonałam szybki test na syczenie. Jeden do ręki: khhhhhyyyy! Drugi do ręki: mrrrrr....Ufff....jest mój. "Słuchaj, ale to nie tego wybierałaś". No jakże nie... Serce matki się nie myli
Tego dnia jeszcze zostawiłam kicie. Bawiły się tak pięknie - nie miałam serca ich rozdzielać... Ale już następnego dnia tęskniłam do złocistego futerka i tych śmiesznych, jeszcze troszkę niebieskawych ocząt.
"Przywieź mi kotka"
"Którego?"
Konsternacja. No właśnie... którego?
"Biały pyszczek" - wypaliłam.
Biały pyszczek pojawił się u mnie w domu. Pewnie domyślacie się, że mój wybranek to właśnie był ów syczący, niedobry histeryk, którego za nic nie chciałam. Tak, tak, los okazał się przewrotny. Widać ta właśnie kicia była mi przeznaczona.
Próbowaliśmy przypasować imię do naszego futrzastego, pojawiło się kilka koncepcji, ale okazało się, ze złoty kłębuszek zawsze przybiega na "Kita, Kita", albo "Kiiiiita". Tak więc zostało. Albo hrabianeczka. "Fe, taka ładna dziewczynka, a tak gryzie" (furiacki charakter pozostał).
Kiciunia okazała się cudowna. Załatwiała się tylko do kuwetki, mruczała jak stado traktorów, łaziła za mną jak piesek i jak piesek niestety gryzła. Repertuar dźwięków też był mało koci. Powarkiwania, szczekania. Ale co tam... Było bosko.
A potem poszliśmy do naszego weta. Miałam już cień podejrzeń, że hrabianeczka jest kocurem. Obejrzałam rysunek poglądowy i jak nic wychodziły mi 3 kropeczki pod ogonkiem

Łudziłam się wciąż nadzieją. Wizyta w lecznicy rozbiła ją w pył. KOCUR!!! Tragedia. I co ja z nim zrobię? Kocury są wredne, sikają wszędzie i śmierdzą. Jak tu z takim osobnikiem wytrzymać?
"Chcesz go oddać?" - zapytał TŻ z pewną nutą rozżalenia. Już trochę się zakocił, hehe (przyznaje się dopiero od niedawna). ZA NIC!!! Mój ci on jest. Poza tym jak tu oddać takie słonko, tylko dlatego, że okazało się być nieodpowiedniej płci?

Tylko imię zmieniło się na wersję męską (bodajże dzięki interwencji Bengali, która twierdziła stanowczo, że kot będzie mieć zaburzenia tożsamości

). Z tym, że reaguje dalej wyłącznie na formę żeńską. Zmieniło się też moje podejście do kocurów. Są ekstra. Każdemu polecam
To było wieki temu... Kitek zmężniał i nie ma już klejnotów, które wywołały tyle zamieszania. Nadal gryzie, gdy mu się coś nie podoba, warczy i szczeka. Jest indywidualistą jak jego matka i niepoprawnym pieszczochem...pewnie jak jego nieznany ojciec.
Jest najcudowniejszym prezentem, jaki dostałam. Uwielbiam go. Podbił też serce TŻta, może nie tak jak moje, ale... kuwetę TŻ jednak sprząta

I pocichu podtyka mu zakazane smakołyki
