» Czw maja 23, 2013 14:40
Re: Kardamon i przyjaciele - turlamy się dalej, dalej...
Może dziś wieczorem będę miała kompa... może...
Tymczasem dzieci szaleją, jak... jak... dzieci. Oczka jeszcze kaprawe, ale już rozklejone, odmyte z ropy, zakroplone - przejrzały na świat i śmieją się jak małe słoneczka. Przez te dwa dni u mnie spuchaciały już trochę. Mają wygolone szyjki od brody aż po łapki, bo podobno futerko miały posklejane okropnie. Mam podejrzenie, że były karmione metodą - żryj, bo ci k... łeb ukręcę i wszystko, czego nie zdołały połknąć, spływało po futerku. Nie mogło być inaczej, bo apetyt mają wprost niewyobrażalny. Niesamowity. Przystawione do strzykawki ciągną tak, że tylko lekko muszę trzymać. Zasysają samodzielnie. Ani kropla się nie uroni na futerko. Jedno ciągnie, a drugie w tym czasie siedzi uczepione na mnie i próbuje wysysać tłoczek...
Zaczynają już jeść samodzielnie. Florek szybciej się połapał, że buzia jest nie tylko do gadania. Był już nawet napad na miskę suchego. Leżał na niej całym ciałkiem, żeby mu przypadkiem siostra nie zabrała i żarł, żarł, żarł... aż bulgotało w gardziołku...
Matylda wolniej chwyta o co chodzi z tymi całymi miseczkami. Za pierwszym razem wtuliła się pysiem w jedzonko, masowała łapkami i próbowała ssać... Ale robi postępy. Błyskawicznie.
Próbowałam im porobić zdjęcia, ale nie da się. Są jednocześnie we wszystkich miejscach klatki, a jak tylko ją otworzę, uwieszają się natychmiast pazurkami mego uwiędłego gzymsu...
Cyca szukają... Trącają pysiami moją szyję, twarz, ręce... mamy chcą...
Tyłki są kłute jednoosobowo bez problemu.
Dzień, w którym te żywiołki opuszczą klatkę i dołączą do stada, będzie dniem sądu ostatecznego
Franek jest taki dystyngowany. Wyrósł na pięknego kota. Nie bardzo ma czas na jakieś tam czułości, więc wzięty na ręce, obejmuje mnie łapkami za szyję, patrzy w oczy, daje szybko kilka buziaków i pędzi do swoich ważnych spraw. Ale kiedy już ma wolną chwilę, wzięty na ręce wtula się całym ciałkiem i mruczy cichutko, śpiewnie... Taki intymny mruk tylko dla nas dwojga...
Lubi posiedzieć na kolanach. Mruży wtedy oczy i delikatnie bawi się moimi dłońmi. Mięciutkimi łapkami bez pazurków. Śpi zawsze przytulony do mnie. Jest bardzo, bardzo delikatny
Łzy same mi lecą, kiedy go przytulam.
Apetyt ma niesamowity. On nie je. Pożera. Pochłania. Wciąga. Gdybym mu pozwoliła, wchłonąłby bez problemu 400 gramową puszkę. Rzuca się na michę, jakby to był ostatni posiłek w jego życiu, warcząc upiornie na jej zawartość.
Piotrek to szałaput. Cokolwiek robi, robi całym sercem. Całym jestestwem. Nie potrafi się oszczędzać. Kiedy się bawi, drżą ściany, a mój segment w stylu "stan wojenny, rocznik 1983" swobodnie przemieszcza się po pokoju - to Piotruś morduje myszkę. Ostatnio uprawia regularne zapasy z Bodziem. Obydwaj wydają się absolutnie szczęśliwi. Kiedy śpi, śpi wyciągnięty jak struna. Metr bieżący Piotrka. Kiedy się budzi, najpierw z jednego końca metra bieżącego wystrzela ucho i przeprowadza wstępną echolokację. Potem zapalają się dwie wielkie jasnozielone latarnie i omiatają teren. Jednocześnie wystrzela drugie ucho i nagle zostaje tylko puste miejsce po kocie. Kiedy się tuli, tuli się całym sobą. Rozsmarowuje się po człowieku. Wciera się w niego.
Kiedy się na mnie obraża, odwraca się tyłem, odchodzi na kilka kroków i posyła mi przez ramię takie spojrzenie, że mam ochotę natychmiast klęknąć i przepraszać. Po czym oddala się niespiesznie, pełnym godności, majestatycznym i melodyjnym krokiem, niczym kowboj zuzia.
Kocida dosyć ma życia w tej całej menażerii. To nie jest miejsce dla niej. Najchętniej trzasnęłaby z rozmachem drzwiami i poszła gdzie oczy poniosą. Tak jak stoi. Nie oglądając się na nic.
Prawie nie schodzi mi z rąk