Święta krowa I (*)była podobna, żyła krótko, niecałe pięćdziesiąt godzin z czego dwanaście spędziła na zimnym piwnicznym betonie. Wydłubałam ją stamtąd o dziesiątej wieczorem, lodowate sine ciałko z wielką wolą życia. Starczyło jej jeszcze na trzydzieści cztery godziny.
Święta Krowa II miał(a) więcej szczęścia, urodził(a) się dzień później, pozostawiona(y) sam(a) sobie pełzał(a) po placyku parkingowym trafił(a) do mnie wraz z pukaniem w drzwi.
Krowy miały starszych braci i siostry, widziałam ich pod schodami, widziałam ich, kiedy czołgałam się z latarką, są brunatni i płascy.
Święta Krowa II jest już wielkim Krówskiem, kończy czwartą dobę życia i wypija zawrotną ilość prawie dziesięciu mililitrów na raz, początkowo było to zaledwie nędzne półtora mililitra.
Święta Krowa II nie ma lekko, wiedzie twardy i spartański żywot, nie ma termoforów i poduszek elektrycznych, jest wrzątek w słoiku, butelce po coli, ludzkie mleko w strzykawce z wentylkiem. Sterylnie też nie ma, nie. Krowa podróżuje, przemieszcza się, do przodu, do tyłu, w górę, w dół, w kartonie, transporterku, za pazuchą.
Z środy na czwartek Krowa umierał(a), przeżył(a), na razie.
Krowa nie ma oczu (jeszcze), ale ma humory i zachciewajki, robi miny i daje do zrozumienia. Niezastosowanie się grozi włączeniem syreny alarmowej.
Krowa, bo krowa, tyle, ze mikroskopijna. Święta, bo wychowuje się w kościele, pilnie uczestniczy w mszach i nabożeństwach. Przychodzi ze mną rano, wychodzi wieczorem. Karmiona ukradkiem za ołtarzem, w kruchcie, pod murem, na rusztowaniu na wysokości ośmiu metrów.
Krowa chce żyć. Czy da rade ?
Nigdy wcześniej nie odchowywałam takich kociąt, Krowa trafiła do mnie jak miała około pięć godzin.
Krowa :