Po wczorajszym dniu dzisiejszy miała być bardzo spokojny. Plan był taki:
- nad ranem złapać siuski Ichigo
- zawieźć do labu
- w drodze powrotnej dać Soni antybiotyk
- gangowi sprzątnąć i dać witaminki i jedzonko dzisiaj podroby w sklepie po tzw. trasie kupione
- teraz miała być chwila dla mnie
- nastepnie ogarnięcie chałupy a w niej całej szarańczy
- umyć kudły i wyprostować (ochydny pudel po myciu się robi)
- w drodze do pracy zajechać do Soni i dać leki
-i praca do 20tej
- i leki Soni
- i gang
- moja szarańcza domowa
gdzies w tym wszystkim coś zjeść, iść do łazienki we wiadomym celu bo i cos wypić w międzyczasie tzw. , wstawić zdjęcia Soni, napisać coś na wącie ........... jednym słowem to miał być bardzo spokojny dzień.
Tak to miała być chwila oddechu. I co? I g...o mi z tego wyszło.....

resztę wykropkuje taktownie.......
A wyglądało to tak.
Wróciłam z labu, od Soni i gangu. Usiadłam nieco nieprzytomna i staram się wypić kawę (to nie jest łatwe u mnie w domu bo wtedy następuje tzw. atak frontalny futer

a ja jestem łatwym celem bo..... siedzę. Więc staram sie jak mogę i słyszę głos męża:widzę kota...... odpowiedam: ok, on: widzę innego kota ja:ok, widzę zupełnie innego kota ja: (obudziłam się w tym momencie zupełnie - wstałam o 4tej rano bo polowałam na siuśki) nie możliwe, pomyliłęś się. Mąż wstał i poszedł na dół - patrzę przez okno i co widzę ......właśnie to


To siedzi jak widać w bytówce. Ma chore uszy, robale jak czołgi. To jest ona i ....... jest oswojona. Podchodzi do ręki i mizia się. To jest brudne i strasznie głodne.
A teraz: jestem goła i wesoła. Nie mam na nic. Mam tylko zaklepaną sterylkę.