Skoro o pchłach...
... mam w pamięci niezbyt miłe wspomnienie. Mój stary pokój, w domu moich rodziców bardzo lubiły nasze kotki, no i kiedyś Myszka postanowiła sobie w nim urządzić izbę porodową i przez pierwsze tygodnie wychowywała tam swój przychówek. Mnie nie było, bo byłam w akademiku. Po jakimś czasie przyjechałam z wizytą do rodziców, Myszka już dzieciaczki dawno odchowała i poszły "w świat"
. Pokój stał pusty, meble się kurzyły... A na środku pokoju mięciutki wełniany dywan, pół dnia ogrzewany przez słońce (południowe okna), weszłam sobie do niego pewnego pięknego słonecznego dnia, postawiłam manele w kącie i czuję, że coś jest nie tak
Dobrze, że miałam na sobie spodnie, bo biedne byłyby moje nogi!!! Myszka przyniosła z podwórka pchełkę, pchełka poszła na spacerek, Myszka się wyprowadziła, ciężarna pchełka straciła dom, więc zamieszkała na słonecznym wełnianym dywanie
. I tam złożyła jajeczka...
Efekt był taki, że miałam jasne spodnie w brunatne ruszające się kropki. W domu popłoch, na początku rodzice nie chcieli uwierzyć, myśleli, że jak zwykle ich naciągam. Dzięki Bogu, były tylko w tym nieszczęsnym dywanie, więc szybko został zwinięty i wyrzucony na podwórko. Nie wiem czym go mama potraktowała, bo jak przyjechałam następnym razem, pcheł już nie było.