I wreszcie, równolegle do zmniejszania dawki leku, zaczął nam się z Buraska wyłaniać inny kot

– wesoły, chętny do zabawy, brykający i nawet – o dziwo – biegający

I od tamtej pory, a to już parę lat, mamy, odpukać w co się da i splunąć gdzie się da, i w ogóle, mamy spokój. Opuszki nie wyglądają normalnie i pewnie nigdy nie będą, jedna tylna jest ciągle taka „bulwiasta”, ale raczej nie bolą. Niestety łapki są niedotykalne – nie ma mowy, żeby bez pomocy wet obciąć pazury, czasem uda się posmarować maścią witaminową jedną opuszkę, zanim kot obudzi się z najgłębszego snu i oburzony ucieknie, i ciągle z niepokojem patrzę, jak po jakiejś przebieżce łapka jest nerwowo lizana, ale i tak błogosławię Panią Wet, że chciało jej się podrążyć temat i ładnie poprowadzić nas przez terapię.
Przez te łapki pewnie Bura jest kotem „niskopiennym” – nie wskoczy na parapet ani na blat kuchenny, ale w niczym nam to nie przeszkadza
Przeszkadza mi natomiast moja obawa przed dokoceniem – bardo chciałabym, ale i bardzo się boję… I po przejściach z Sierściuchem i z obawy czy stres dokoceniowy nie spowoduje nawrotu zapalenia…
Moja Księżniczka najukochańsza:
