Magnolka waży 3.6kg (ostatnio tyle miała), ale ona to jest jeden mięsień, więc wygląda szczuplutko (dlatego taka silna - nawet wet mówiła, że ona jest bardzo silna); wet też powiedziała, że Magnolka wcale na swój wiek nie wygląda i po zębach to tak max. 4-5 lat; po zachowaniu - szczególnie jak się bawi - to ona jest jak kociak poniżej roku. Magnolia jest nieco większa niż Mokate, ale i tak jest raczej malutka i drobniutka. Ale przywalić konkretnie łapką jak jej się coś nie spodoba to potrafi, ciężkie drzwi szaf w sypialni też przesuwa bez problemu.
-----------------------------------------
Co do Albercika /z wątku podrzuconego przez Jo.anna/, wizyt przedadopcyjnych itd.: bardzo smutno, że biedny kotuś tak pechowo trafił... aczkolwiek nawet w przypadku adopcji czy rodzin zastępczych dla dzieci są takie wizyty, a nieraz jakieś do domu dziecka wraca i czasami w opłakanym stanie

u mnie nikt póki co wizyty nie robił, a kot żaden nie wrócił, choć Magnolcia nieraz mnie do łez już doprowadzała (aczkolwiek maili mnóstwo wymieniłam z Ruru i to także w kwestiach merytorycznych związanych z opieką nad kotem zanim Mokate przyjechała do mnie, odnośnie Magnolii też), więc to naprawdę różnie bywa; poza tym wszyscy moi znajomi co najmniej jednego kota mają znalezionego na ulicy (zwykle zimą), który był zabrany do domu, bo był w stanie, że na ulicy by nie przeżył za długo (wszystkie dzikie, ale po prostu chore i głodne) - kto komu zabroni zabrać kota z ulicy? Dlatego trochę tak "przez pół" patrzę na teorie o zwyrodnialcach tudzież bezdusznych ludziach, którzy chcą brać koty ze schronisk itp., żeby im krzywdę robić, bo po co mają iść do schronu jak z ulicy mogą sobie wziąć - raczej ludzi trzeba edukować jak dobrze dbać o kotka, bo często chęci są tylko wiedzy brak i jest jeszcze nieświadomość tych braków (i to ilu się da - bo koty wszystkie trzeba kochać, a nie tylko te, które się "u siebie" w schronie czy DT miało). Co do kontroli opieki weterynaryjnej - można sprawdzić czy jest, ale jaka jest jej jakość... jak to chcą wolontariusze sprawdzać? Sami musieliby być wetami, żeby móc oceniać w sposób wiążący do jakichś konkretnych działań; szczerze mówiąc jak czytam umowy adopcyjne, to mają raczej działanie psychologiczne niż tak naprawdę zabezpieczające kota, bo nawet jeśli by coś było nie tak, to wyegzekwowanie zapisów takiej umowy często wymagałoby raczej wyroku sądu - a ile to trwa, to chyba wiecie: dla kotka i tak byłoby za późno jeśli ktoś rzeczywiście chciałby go skrzywdzić lub uparcie tkwił w swoich błędnych przekonaniach nt. co dla kotka dobre - wiec i tak pozostaje próba rozmowy i przegadania do rozumu (a do tego umowy nie trzeba). Inna sprawa, że w Polsce często z adopcjami jest trochę inaczej niż w innych krajach - sporo oglądam programów o straży dla zwierząt i schroniskach np. w USA - tam, żeby jakikolwiek zwierzak poszedł do adopcji, to po pierwsze musi być wyleczony, a po drugie - zwierzęcy psycholog musi stwierdzić, że jest OK i się nadaje do adopcji. U nas to jest tak trochę czasami "na dziko" robione, bo schroniska przepełnione i kasy na wszystko brak lub ktoś bardzo chce ratować wszystkie koty świata, a nie bardzo to przemyślał i robi coś bardziej impulsywnie niż z głową - efekty bywają opłakane (nie każdy ma wiedzę i cierpliwość do np. gryzących kotów - dlatego do większości domów nie mogą trafić). W każdym razie koteczka żal - bo to nie chodzi o to, że do schroniska wrócił (a już hasła, że lepiej było pod śmietnik niż do schroniska, bo miałby większe szanse... nie jestem do końca osobiście przekonana - to jest sprawa bardzo mocno dyskusyjna delikatnie mówiąc), ale że już dwa razy go gdzieś rzucano, i wracał. Kot nie przedmiot - to nie jest tak, że można go bezkarnie dla jego samopoczucia /a tym samym zdrowia - zestresowany zdołowany kot to w krótkim czasie schorowany kot/ pakować do klateczki/transporterka i przewozić mówiąc /i to kilka razy/ "teraz tu będziesz mieszkał" - ponoć kot sam sobie musi wybrać kogoś na opiekuna, a jak mu się ktoś nie spodoba, to nigdy się nie zaaklimatyzuje (dlatego jak mi się tu jakieś futrzaste cudo wprowadza, to zawsze mam potworny stres, czy polubi mnie, rodziców i to mieszkanie, bo wcale nie musi); oczywiście czasami DT to jedyny sposób, żeby kotka postawić na nogi, bo w schronie się nie da, ale jestem zdania, że im mniej przeprowadzek, tym dla kotka lepiej; kiedyś czytałam, że kot to jak 2-3 letnie dziecko: spróbujcie takie co trochę dawać pod opiekę do kogoś innego w inne miejsce - uraz psychiczny i zamknięcie się w sobie gwarantowane (wiem, bo znam taki przypadek) i nie pomogą najlepsze zabawki, jedzenie czy ubrania - po kilku tygodniach takiego rzucania potrzeba czasami lat, żeby wróciło wszystko do normy. Można by jeszcze sporo o tym pisać... ale co to zmieni? Jest jak jest i obawiam się, że jeszcze wiele razy będziemy słyszeć o tym jak przez nierozwagę ludzi jakiś kot cierpi (czy to przez umyślne, czy nieumyślne zaniedbania). Ale lepiej ryzykować i choć próbować niż nie robić nic z obawy, że coś pójdzie nie tak - jak to mówią:
błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi. Tylko żeby wszyscy po kolei chcieli się uczyć, analizować i wyciągać wnioski oraz czasami słuchać głosów z boku, które widzą coś z zewnątrz, czego z wewnątrz nie widać (np. w ratownictwie to podstawa - analiza jak było i co by się dało poprawić oraz dlaczego popełniono jakieś błędy i jak tego uniknąć w przyszłości; tak samo jest też w przypadku katastrof lotniczych i wielu innych spraw - i nikt się tego nie wstydzi ani nie widzi w tym niczego złego czy upokarzajacego).
...