Zastanawiałam się odkąd tu jestem czy zdradzić wam pewną historię, która kładzie się cieniem na blaski jestestwa borysowego.
Dotyczy to kwestii "łowności kota" - mojej ulubionej

.
Zawsze nieodmiennie przypomina mi o tym Yoko, która w szale zabawy w polowanie, wygląda jak pomieszanie
kobry królewskiej z ninją , co daje nam obraz kota nad wyraz szybko poruszającego się zrywnymi, krótkimi susami i zamierającego tuż nad "ofiarą" - by z prędkością pocisku zadać cios ostateczny :" A ciaaaaa - giń kulko z foliiii "

No ale do rzeczy, do rzeczy - muszę się cofnąć o dobre dwa lata i wrócić do poprzedniego mieszkania.
Stan kotów w domu : sztuk jedna - Borys.
Pora roku zima, na końcówce.
Piętro drugie - bardzo wysokie.
Ważną rzeczą jest opisać w tym miejscu, że w ścianie tegoż mieszkania była wywiercona dziura na zewnątrz , którą "szła" sobie spokojnie rura od klimatyzacji.
Ponieważ klima w zimie nie działa, a mnie ręce zawsze świerzbią , wymyśliłam sobie

taddaaam

, że w dziurze w zimie urządzę karmnik dla ptaszyn.
Rura na chwilę siup na bok.
Nakupiłam ziarna i innych przysmaków i gęsto zasiałam w czeluściach.
Błogi stan dobrze spełnionego obowiązku i to, że dziura nie leży odłogiem jak głupia, a jest ku dobremu wykorzystana, napełniły mnie dumą

.
Rura z powrotem hop na miejsce i śladu nie ma, a misja spełniona.
Mało nie pękłam z tej dumy pławiąc się w poczuciu
gienijalności.
No i fajnie było, trwało to jakiś czas.
Nawet się dziwiłam, że ptaszyny w ścianie tak chroboczą, skrobią i szeleszczą - ale niech tam mają ucztę. Dosypywałam gęsto.
Przez myśl mi nie przyszło i mojemu kotu też... że tam...
Nadejszło przedwiośnie byliśmy wszyscy w domu i mój TŻ zaczął sprawdzać co tak skrobie w rurze od klimatyzacji.
W końcu ja wyciągnął z otworu i wytrząsnął z niej w domu...
Aaaaa -łłłaaaa MYSZ ! - udarłam się regulaminowo, wskakując na fotel stojący na środku.
Przecież Ty się myszy nie boisz kochanie, pamiętasz ?- jak zawsze ze stoickim spokojem, mój TŻ przypomniał mi
o tym i owym - zupełnie jak zawsze słusznie, zresztą.
No, nie boję ? - odparłam lekko pytająco, złażąc z fotela i przyglądając się tejże

Mysz okazała się małym szczurem , albo gigantyczną myszorą - nie znamy się, więc pewne nie jest do dziś, ale z gabarytów tak nam wychodziło. Długość ręki miała sporej - z ogonkiem, a wyglądała jak szczurki ze sklepu. No to chyba szczur ?
Nieźle się w każdym razie toto upasło na naszym wikcie.
I wylazło na wysokie drugie piętro po tynku jak SpiderMan !
Zmyślne toto , że ho ho - w końcu na moim wikcie.
KOT - my mamy KOTA ! - oświadczyłam, tryumfalnie szukając mej tajnej broni, mej ślepej furii, mego
consigliere.
A ooo , tam siedzi i się boi - machnął ręką mój spokojny do bólu TŻ i wskazał na Borysa , który z wielkimi oczami siedział na górnej półce, wpatrzony ze strachem w Myszozaura Straszliwego.
Myszoszczur chyba uznał, że jesteśmy jej/go rodziną .
Dokarmialiśmy i w ogóle. Patrzyliśmy wszyscy na siebie jak zaczarowani.

W końcu mój TŻ przypomniał sobie film "Dorwać Małego" i zaczął regularne łowy.
Boooryss bieeerz go - krzykoszepnęłam rozdzierająco, miałam na myśli Myszoszczura oczywiście.
Kot nasz w życiu nie widział gryzonia żywego, a z mego zachowania wysnuł teorię, że może toto jadowite.
Pańcia skrzeczy, trzyma się z daleka, wariuje - a co on kot poradzi na jadowite bydle ?

W końcu zachęcony zachowaniem TŻ-a zlazł z wysokości i stanął nieśmiało na podłodze.
W życiu nie widziałam piękniejszej sceny :
Szczuromysz uciekający od goniącego go TŻ-a wprost pod nogi kota, który
ucieka z kolei szybko przed myszą.
Scena powtórzyła się kilkukrotnie.
Żal mi się zrobiło gryzonia, zadyszał się od ganiania , a schować się u nas nie miał gdzie, grubas spasiony jeden
Z płaczem uprosiłam TŻ-a aby go puścić wolno.
DARUJMY MU, DARUJMY - beczałam.
Chyba- daruj mu, daruj ? - poprawił mnie spokojnie TŻ ...
Otworzyliśmy drzwi i kukułcze jajo na szczurzych, tłustych łapkach uciekło na klatkę schodową
Kot nasz udał się do misek - spożył, popił oraz w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku poszedł spać.
Szczuromysza odtąd nikt nie widział.
To było jak dotąd jedyne spotkanie Borysa z gryzoniem.
Tak sobie myślę, że przy Yoko ten scenariusz byłby zgoła inny, rodem z filmu "Śmiercionośna Ślicznotka" niestety

PS
Wszystkie powyższe zdarzenia miały miejsce a bohaterowie są prawdziwi

.