JEDNAKOWOŻ...
wracając do mojej niedoszłej adopcji rudaska Lidkowego, są pewne fakty, które pozwalają mi zrozumieć przyczyny, dla których nam nie wyszło.
i dla których wykonałam kilka niemiłych telefonów skutkujących odstraszeniem mnie od adopcji.
bo wiecie, państwo, w tym szaleństwie jest metoda.
jak się okazuje od kilku lat po Polsce krąży koci doktor Mengele, niejaka Julita Ścierski (pół-Niemka chyba, skoro nazwiska poprawnie nie odmienia?), która masowo zbiera koty sama i za pośrednictwem. wygląda na to, że taka osoba naprawdę istnieje.
kiedyś tylko czarne i rude, teraz głównie chore. twierdzi, że musiała je uśpić, a tak naprawdę wywozi je do Niemiec nielegalnie. tam ponoć są... hm... użytkowane, daruję szczegóły.
tutaj jest ten wątek:
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=8&t=101973 oraz tutaj:
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=8&t=101973&p=9497327&hilit=Julita#p9497327sama Lidka oddała jej 6 chorych kotów i może stąd cały ambaras.
może to było przyczyną, dla której jak dotąd nie miałam szczęścia w rozmowach telefonicznych też?
jestem w stanie zrozumieć restrykcje, teraz już tak.
inaczej nie da sie sprawdzić dalszych losów kota, jak zapewniajac sobie możliwość wizyty preadopcyjnej, podpisania umowy adopcyjnej i wizyty poadopcyjnej.
ale - szkoda, że z powodu jednej parszywej swołoczy (wybaczcie, ale inaczej nie umiem tego człowieka nazwać) - zwykły obywatel ma potem pod górkę i podlega ostrej podejrzliwości.
mnie osobiście to sponiewierało.
byłoby lepiej, gdyby DT uzasadniały werbalnie swoje wymagania, bo naprawdę można się załamać.