» Nie sty 26, 2014 18:12
Re: Kot umarł - i jak tu dalej normalnie funkcjonować?
Witam Was, witaj babsy, czytałam wpisy, szukałam pocieszenia i ukojenia. Mój kot...moja kotka - KOTA - nie wiem, czy żyje, czy nie, czy jest bezpieczna, czy może umarła cierpiąc. Jest zima, styczeń, wyszła z domu dwa tygodnie temu i już nie wróciła. Pamiętam dokładnie ten poranek, pamiętam jak prosiła, żeby wyjść, mi się nie chciało wstawać, jak zwykle (tak jakbym podświadmie nie chciała jej wypuszczać...), w końcu wstałam, jeszcze w swojej kociej złości i irytacji rzuciła mi się na rękę ;/, wzięłam ją na ręce, przytuliłam jak zawsze, dałam buci, postawiłam na podłodze, otworzyłam drzwi, zobaczyłam, jak znika za drzwiami -i wtedy widziałam ją po raz ostatni:(((.Dziwiłam się, że nie przyszła o 7 rano na sniadanie, jak zawsze. Potem do pracy, powrót, nikt z domownikow jej dzis nie widzial, co bylo już dziwne dla nas, no ale nic. Nie wrocila na noc, już tak kiedys bywalo, ok, pewnie wroci nad ranem. Nie ma. Kiedyś była sytuacja, że nie było jej 3 dni. Dałam jej czas, na harce z kotami, które notabene dzien przed jej zaginiecem kreciły sie kolo domu. W czwartek wywiesiłam ogłoszenia na pobliskich ulicach i w okolicy, sklepy, tablice ogłoszen. Było kilka telefonow, nawet wczoraj jeden, ale albo chodziło o onnego kota (podobny akurat sie blaka w okolicy), albo dziewczyna widziala kota "przebiegajacego "przez czyjs ogrodek, bylam tam juz 3 razy i nie widzialam jej u nikogo. pytalam ludzi, nawet ogloszenie w gazecie dalam. NIC sie nie zadzialo. Zapadla sie pod ziemie. A ja rozpaczam, jak po stracie czlonka rodziny. Nie wiem, co jest gorsze, czy rozpaczac po śmierci kota, czy nie wiedziec, czy zyje, czy nie, i CO SIE MOGLO STAC??????. Wszystko, kazdy kąt mi ja przypomina, minely da tygodnie, a ja dzis podczas obiadu zaczelam plakac u rodzicow. Moi rodzice tez przezywaja, ale dla mnie to jest koniec swiata. Kotek trafil do nas jako podrzutek tygodniowy wraz z rodzenstwem. nigdy nie planowalam posiadania kota z racji na groznego psa ktorego mamy. Odchowalismy kotki, wykarmilismy butelka, jeden byl szczegolnie spokojny i lubil calymi godzinami na rekach siedziec. dwa poszly do ludzi, a ten jeden zostal z nami. Nastapi trudny okres przyzwyczajania oswajania z psem, udalo sie, kotek zostal zaakceptowany. Mowilismy na niego Przecinek, bo byl taki malutki i chudziutki, okazalo sie po pewnym czasie, ze to kotka i tak zostala KOTĄ. Do czasu felernego dnia sprzed dwoch tygodniu minęlo trzy lata i 3 miesiace i dwa tygodnie. Milosc kwitla. Ona byla cudowna - pojawila sie u nas dokladnie w momencie gdy zaczynama nowy etap w zyciu po studiach. bedac w pracy pocieszlaam sie ogladajac jej zdjecia, po pracy pierwsze co, to Kotę na ręce. Duzo z nia rozmawialam, mowilam do niej, choc byli i pozostali domownicy. Latem razem chodzilysmy karmic żółwie, ona wyłaniała się z mroku nocy w ogrodzie. Chodziła za mna jak piesek, do ogrodu, do domu. Spala ze mna od dluzszego czasu, bo wczesniej u rodzicow mieszkalam, a jak sie przeprowadzilam (to samo podworko), to za mna chodzilo i do mnie. Jak bylam gdzies daleko, to kazda rozmowa telefoniczna z mama zaczynala sie od pytania :co robi Kota i pol rozmowy bylo na temat jej. Przecienie do wielu tu osob, to bylo dla mnie takie cudowne, posiadanie jej, ze kazdego dnia zmama zadawalysmy sobie pytanie - co bedzie, jak ona kiedys nie wroci. dopuszczalam taka mysl, balam sie tego okrutnie. Stalo sie. najgorsze sie spelnilo. Zebym tylko wiedziala, ze widze ja po raz ostatni, nie wypuscilabym jej. Mozecie pytac, dlaczego ja wypuszczalam. To byl kotek, ktory w naturze mial bieganie po ogrodku, bardzo zawsze prosil o wyjcie. Uznalismy, ze lepsze bedzie nawet krotkie zycie na wolnosci, zwlaszcza, ze kotek byl podrzutkiem i ledwo przezyl,( bo kotki zostaly podrzucone zima w kartonie poznym wieczorem, gdyby nie tata ktory przypadkiem wychodzil na dwor, to juz by ich nie bylo), niz dlugie w niewoli domowej. Teraz jej nie ma juz drugi tydzien. dzien za dniem naprzemian przeplata sie nadzieja z beznadzieja. Ja juz nie wierze ze ona wroci. mama ma jeszcze nadzieje. Zaczelam myslec, ze moze ona z racji na swoja wolna nature chciala zakosztowac zycia gdzie indziej i gdzies sobie lata, ale z drugej strony, miala wszystko, cieplo, jedzonko, milosc, ogrod duzy... mysle, ze to nie byl jej wybor zeby bie wrocic. Nie wiem juz co robic, przeciez nie bede chodzic po wszystkich ludziach, i wciaz pytac, tyle ogloszen juz jest , tata podejrzewa, ze moze byla okaleczona i schowala sie gdzies w dziure, nie miala juz sily wrocic, a tego dnia co zaginela akurat spadl snieg!!!!! Niby jakos sie trzymama, caly tydzien ryczalam, dzis mialam wybuch placzu, dla mnie to strata niepowetowana i wiem, ze nigdy juz sie nigdy nic podobnego nie powtorzy. Jsli ona nie wroci - to byl to najcudowniejszy etp w moim zyciu i ja o tym wiedzialam. nie wiedzialam tylko, ze tak okrutnie nagle sie skonczy. Nigdy byl nie pomyslala. Juz obmyslalam, co zrobie, jak ona kiedys bedzie stara i bedzie musiala odejsc, a tu taki szok. Dzien przed jej zniknieciem bylam cala happy, bo uzyskalam pewien dyplom, robilam remont ktory mial sie zakonczyc, i nie cieszyalm sie tym juz pozniej ani troche, bo JEJ juz nie ma. Kazdy kat mi ją przypomina, kot babci mi ja przypomina, chce mi sie plakac. Nie wiem co gorsze, czy raz a dobrze oplakac, czy teraz juz zawsze miec nadzieje ze ona wroci, a potem ja tracic i znow w kolko i tak wciaz. Kochalam ja/Kocham. Nie wiem czy jestem pechowa osoba, ale kiedys moja babcia miala kotka, to bylo 15 lat temu, i tez bardzo sie w nim "zakochalam". Niestety, zadusil go pies sasiadow. To byl taki cios, nie bylam w stanie do szkoly chodzic. w wakacje u.r. zdech mi zolw, oplakiwalam go tydzien. Obiecalam sobie, ze jesli ona nie wroci, nigdy juz nie bede miala zadnego zwierzaka, to dla mnie zbyt bolesne!!!!!!!!!!!! KOTA WRÓĆ DO MNIE!!!!!!!!!!!!!