Nieszczęśliwe kocie zombie pozabiegowe:

Jak chyba widać na zdjęciu - Tysia nie wygląda na uszczęśliwioną kubraczkiem mimo, że dostała kubraczek wyjątkowo twarzowy
Rano musiałam zdjąć jej ten cały "rynsztunek" (kubraczek + zaschnięty opatrunek z plastrami, które musiały ciągnąć futerko), bo dalsze trzymanie go na Tysi stanowiło poważne zagrożenie dla jej zdrowia.
Tyśka, odkąd odzyskała późnym popołudniem kompletną świadomość, nie spała, nie piła, nie leżała, nie siusiała, tylko miotała się z kubraczkiem, próbując wszelkich możliwych sposobów, żeby go ściągnąć z siebie. Warczała i wrzeszczała z wściekłości.
Już wieczorem (jak przewidział wet) musiałam usunąć tymczasowy opatrunek, założony z powodu sączenia rany. Był zrolowany jak lina i co chwilę przewlekany pod ogonkiem (gdy Tysia starała się wychodzić z kubraczka).
Pilnowałam jej do 1-szej w nocy, potem poszłam spać. O 4-tej nad ranem zbudziły mnie łomoty w łazience - Tysia szalała z kubraczkiem między kuwetami: kubraczek był zdjęty właściwie całkowicie, trzymał się tylko na szyi. Ubrałam Tysię w kubraczek kolejny raz i poszłam znowu pospać trochę. Rano Tysia, po tych wielogodzinnych zmaganiach z kubraczkiem, była totalnie wykończona fizycznie - aż jej wyszła trzecia powieka. Oczywiście - nie spała, nie siusiała, nie piła, nie jadła - w kubraczku nie da się tego robić

Podałam Tysi strzykawką około 30 ml wody z cukrem - Tysia urządziła z tego powodu dziką awanturę. Umieściłam ją na jej ukochanym parapecie i wreszcie zapanował spokój. Na całe szczęście rana pooperacyjna wygląda super i jest bardzo starannie zszyta - mój wet jest świetnym chirurgiem, a Tysia nie interesuje się nią wcale.
Druga chora, czyli Kropcia, musiała być wieczorem dogrzewana, dopajana, dokarmiana, bo mimo bardzo lekkiej narkozy była strasznie osłabiona. Teraz leży na drugim parapecie i regeneruje siły.
Ani jedna, ani druga w ogóle nie wymiotowała po narkozie.
Tysia właśnie poszła jeść - bez kubraczka można.