Długo nie pisaliśmy bo i nie było o czym.
Tymczasem przyjechał do nas gość, na podtuczenie, obserwację, leczenie.
Nie wiemy jeszcze na jak długo.
Zupełnie niespodziewanie, ba, nawet bym powiedziała przy wielu zawirowaniach...
Wyjeżdżając wczoraj z Placu Wolności zadzwoniłam do Rafała, że jestem tu i tu i jadę do domu (powinno mi to zająć jakieś 10 minut).
Po czym postanowiłam podjechać do Reala po płyn do spryskiwaczy.
Wstąpiłam na "chwilę" do lecznicy...
Rafał wrócił do domu po godzinie od mojego telefonu, mnie nie ma, więc zaczął dzwonić.
Telefon leżał w torbie pod kurtkami.
Jak go wyjęłam, zobaczyłam kilkanaście nieodebranych, oddzwoniłam, Rafał już zaczął obdzwaniać szpitale
Wróciłam do domu z kotem, o czym Rafał nie wiedział.
Jak chciałam zejść po klatkę okazało się że ...
Kluczyków nie ma, nie wiem, przepadły, nie mam pomysłu, jakaś absurdalna sytuacja.
Naszego auta nie da się zatrzasnąć, chyba że zatrzaskując kluczyki w bagażniku, ale bagażnika nie otwierałam, bo i tak nie miałam wolnej ręki.
Auto zamknęłam, pamiętam dokładnie, bo za pierwszym razem zamek nie zaskoczył, jak złapałam za klamkę drzwi się otworzyły, zamknęłam drugi raz i poszłam na górę.
Zjadłam, postanowiłam iść po klatkę, kluczyków nie ma.
Więc wielkie szukanie, na początku w miarę spokojnie, kieszenie, z torebki wszystko wyrzucone, stół, półki, nie ma.
Coraz bardziej nerwowo, przyłączył się Rafał, szukamy, nie ma.
Zeszłam na dół z latarkę bo ciemnica, przeszłam całą trasę do auta, nie ma, pod autem nie ma, auto zamknięte.
Na górę i dalsze szukanie, wszędzie, już na koniec łącznie z takimi miejscami jak kosz na śmieci i lodówka, nie ma.
Znowu na dół, ponowne przejście trasą z latarką, nie ma.
Dalsze szukanie na górze w coraz bardziej absurdalnych miejscach, nie ma.
Nie mam pojęcia gdzie są te kluczyki, żebym chociaż wiedziała czy w mieszkaniu, czy szukać, czy jednak zgubiłam i ktoś podniósł.
Ogłoszenia na klatkach rozkleiłam.
Jeśli ktoś ma jakiś pomysł, gdzie mogą być kluczyki, proszę o wskazówki
Tak więc kluczyków nie ma, za to jest Gryfel, zdrobniale Gryfelek.
Rafał wymyślił, a ja po wczorajszych atrakcjach, jakie mu zapewniłam, nie śmiałam się sprzeciwiać.
Tylko mam z tym imieniem mega problem, ni cholery mi nie pasuje, nie mogę go zapamiętać.
Jak chcę zawołać kota, to otwieram gębę i myślę jak ma na imię, poważnie, to jakiś absurd, ale tak jest.
Gryfel został znaleziony w piwnicy, był czymś ewidentnie zatruty, ledwo odratowany przez lekarzy, nie wiadomo co to było, w każdym razie było z nim kiepsko.
Teraz jest już zdecydowanie lepiej, ale nadal trzeba go obserwować, nadal nie ma pewności że wszystko będzie OK, ale my wierzymy że teraz będzie już z górki.
Biega, pięknie je, najchętniej Conva ze strzykawki lub sparzonego pokrojonego w mikrokostkę fileta z kurczaka.
Oprócz zatrucia męczą go jeszcze jakieś gile, ale damy rade, trzymajcie kciuki za... a no właśnie, za Gryfelka.
A oto bohater całego zamieszania.
O tym ze sobie usiądę i chwilę spokojnie posiedzę mogę zapomnieć, od razu jet ON
