Ja jestem wyjechana i bez dostepu do netu.
Ale jak wiadomo sprawa Morisiasta lezy mi bardzo na sercu i dokladnie przeczytalam wszystkie informacje dotyczace kociszcza i jego rodzinki.
Ewelino, Moris mila szczescie, ze na was trafil. Basia wie najlepiej ile sie naplakalam nad kociastym, bo wielokrotnie dzownilam do niej z palczem. Nie chcialam wierzyc, ze ktos zechce niedoleczonego i wydrapanego kociastego.
A on tak bardzo chcial do ludzia. Nie wierzylam, ze ktos na tym kocim rynku, ze tak brzydko napisze, ze ktos spojrzy na niego sercem.
Juz jak przyjechalismy po niego do Basi wydwalo sie, ze ma jakas depresje. Pozostali mieszkancy piwnicy, tzn. Brylant i Kuro, wybiegli z zainteresowaniem do czlowieka, Matwiej siedzial smutny w kaciku, wyszedl na korytarz i tam znowu zaszyl sie w kacie. Mialam wrazenie, ze juz na nic nie liczy. Ja go jeszcze narazilam na tyle stresu. Byc moze nieporadnie, ale tak bardzo chcialam go troszke podleczyc i zrobic wszystkie badania, zeby chlopak mial jakas wieksza szanse.... a wszystko sie sprzysieglo... i jeszcze sie zaczal skalpowac...
Kilkakrotnie dzwonilam do Bas z palczem, ze ten kot sie podda, ze on nie wytrzyma kolejnego odrzucenia, tak sie balam, ze nie bedziecie go chcieli.
Nawet Ewy dopytywalma sie z niedowierzaniem czy nie brzydziliscie sie Matwieja...
Chlopak trafil los na loterii.
Po pierwsze nie przezylby juz w schronie... po drugie nie dalby rady bez kochajacego domu....
a tu jeszcze trafil na Was...
Teraz znowu pobekuje jak zwierz hodowlany ale tym razem ze szczescia.
Wymiziajcie ode mnie Morriska i przeproscie za wszysto na co go narazilam.
Morrisku trzymaj sie.
