Kot jest zwierzęciem terytorialnym - zupełnie inaczej reaguje na obcym terenie, a inaczej "u siebie". Więc w tej kawiarence znajduje się nagle na obcym terenie, wśród nieznanych zwierząt (kotów i obsługi) - czuje się prawdopodobnie przytłoczony i niepewny, i dlatego woli się ukryć i tylko śledzić, co się dzieje.
W domu, tam gdzie jest na własnym terenie, jest inaczej. Tu jest "władcą" i przepędzi każdego, kogo uzna za niepożądanego. Z kolei nowy przybysz może się poczuć albo silniejszy i spróbować go zdominować, albo słabszy, wtedy da sobą pomiatać. Najlepsza metoda to bardzo stopniowe oswajanie, rozłożone nie na godziny, tylko na dni, tygodnie, miesiące. Najpierw oba stwory siedzą zamknięte, każdy gdzie indziej. Wiedzą, że gdzieś obok jest ten drugi, bo słyszą i węszą, ale nie widzą konkretnie. Po jakimś czasie można ich sobie pokazać, na trochę, z daleka albo przez szybę czy inną zaporę. Powtarzać te "wizyty", a w końcu pozwolić się zetknąć. Jeśli nie zaczną się tłuc, można coraz to przedłużać czas bycia razem - ale cały czas obserwować wzajemne relacje. Dopóki krew się nie leje, bo wtedy znów odizolować. Jeśli nawet się nie próbują rozszarpać, ale widać, że jeden żyje w stresie, boi się np. podejść do misek czy do kuwety - można zastosować środki wyciszające - Feliwaya albo krople Bacha (na zamówienie). Tak czy siak można odetchnąć dopiero wtedy, kiedy zasypiają obok siebie
Czasem to trwa bardzo długo, a zdarza się też, że te konkretne koty nigdy się nie dogadają - i albo będą żyły udając, że się widzą, albo będą się krwawo tłukły, no to wtedy niestety trzeba jednak zrezygnować.
W zeszłym roku zuza dokacała się Leosiem, poczytaj, jak się to odbywało:
viewtopic.php?f=1&t=44317 - tam były też komplikacje zdrowotne, bo Leoś okazał się nosicielem wirusa białaczki, trzeba było go izolować od Sabinek i szczepić je szybko...