kolacja przebiegła w bardzo miłej atmosferze. poszłam do Shilli z jedzeniem... wyszła z kryjówki, ale na początku bała się podejść do miski, która stała tuż obok mnie... wahała się, wahała i w końcu przyszła. zaczęłam ją głaskać. jak jej się przypominało, że jednak jestem niefajna, to trochę się odsuwała.
przyszedł Rudiś, bo się spóźnił na kolację w związku z "uwięzieniem" go w pokoju, gdzie było usypiane dziecko

Shilla jak zobaczyła Rudego, to wygięła wdzięcznie grzbiecik i dawaj się do niego przytulać... ja to nie mogłam uwierzyć w to co widzę. ona stawała obok niego i przytulała się całym bokiem, nie to że waliła baranka, tylko się tuliła... aż Rudiś równowagę tracił, bo ona to robiła całym swoim ciałkiem
ponieważ Rudiś był właśnie w trakcie jedzenie - jak zobaczył puszkę z żarełkiem, to nie chciał odpuścić i jemu też musiałam nałożyć - to nie był w nastroju romantycznym i wziął Shillunie ofuknął... ale tylko raz
żeby nie tracić dobrego humoru Shilluni, wzięłam ją na kolana

siedziała w sumie spokojnie, nie wyrywała się i mruczała

i widać było, że jakoś dodało jej to wszystko odwagi i poprawiło humor, bo połaziła po pokoju, a później pobawiła wiszącą myszką...
biedna jest... tak mnie jakoś rozczula jej widok
co musi się dziać w jej małej główce... przecież mało miała tak naprawdę do czynienia z człowiekiem, a tutaj się okazuje, że ludź ma być stałym element życia... a koty, które do tej pory były towarzyszami doli i niedoli, nie są zbyt wylewne i chętne do zaprzyjaźnienia.
jak ona się tak wdzięczyła do Rudisia, to zaczęłam się zastanawiać, czy ona na pewno wysterylizowana

ja się nie znam na rui u kotek, ale wyobrażam sobie, że mniej więcej wygląda to w podobny sposób
najgorsze jest to, że my wyjeżdżamy w niedzielę na ponad tydzień i kotka znowu pewnie się wycofa jak nie będzie się nikt nią porządnie zajmował. będą przyjeżdżać rodzice i karmić koty, ale Shilli należałoby poświęcać teraz więcej uwagi, bo już nastąpił w niej przełom... ehhhh
trudno, po powrocie będziemy się na nowo poznawać... mam nadzieję
