We wtorek miałam kolędę. I wyglądało to tak:
Przyszedł bardzo sympatyczny, cichy i spokojny ksiądz, wszedł bez hałasu, spokojnie się pomodlił. Miał w sobie widocznie jakąś dobrą energię, bo psy nawet go nie oszczekały.
Zgodnie ze zwyczajem zaprosiłam go, żeby na chwilę usiadł. Jako dobrze wychowana pani domu, zaproponowałam fotel. Podziękował, usiadł, i w tym momencie...
za fotelem, czy raczej pod fotelem, jak się okazało, schował się Orzech. Mógł tam siedzieć spokojnie i nikt by o nim nie wiedział, ale uznał widocznie, że to za blisko obcego. My nie lubimy obcych

! . W związku z tym mój kochany kotecek wyprysnął zza fotela, czy spod sutanny księdza raczej jak wystrzelony z torpedy, z ogonem niczym szczotka klozetowa i w dzikim galopie wpadł do przedpokoju! A tam... jeszcze nie wyszli ministranci, czyli kolejni obcy! Cóż biedak miał robić, odbił się od szafy i wpadł do kuchni. Z kuchni dobiegł mnie brzęk - coś leciało! Mniej więcej mogę odtworzyć trasę. Chciał wpaść na górę na szafki. Ale na szafkach pod sufitem siedziała Magia. Orzech musiał już tak spanikowany, że przestraszył się nawet Magii (na co dzień to raczej ona jego się boi), zeskoczył z powrotem i znowu wpadł do pokoju, z obłędem w oczach zrobił rundę, przeskoczył przez księdza, odbił się od okna balkonowego, przefrunął na półką z książkami, znowu wpadł do przedpokoju (w międzyczasie ministranci już wyszli), jeszcze jakiś łomot i Orzeszek zadekował się na dnie szafy gdzie spędził resztę kolędowej wizyty

. Akcja była niesamowita, ksiądz siedział i miał takie oczy

. od komentarzy się powstrzymał, wyraził tylko nieśmiałe zdziwienie, że koty tak potrafią. Bo nie wiedział. No cóż, to się dowiedział, człowiek całe życie się uczy. Reszta wizyty przebiegła sympatycznie i spokojnie, zapomniałam dać przygotowaną ofiarę, ksiądz ani słowem się nie upomniał, ale sama potem za nim wyszłam i mu dałam, po takich wrażeniach należało się

. Orzeszek łypał okiem z szafy czy na pewno już koniec.