powysyłałam PW, pociągając nosem ze wzruszenia. bardzo Wam dziękujemy
zaś malikotcy mają się ku życiu coraz bardziej. zaraz idę odebrać ich z porannej kroplówki.
a karmienie? cóż, większe chłopaki, czyli Klimek i Tytus, mają już pozwolenie na jedzenie umiarkowanych ilości paszczą. ale dzieciaki są tak straszliwie wygłodniałe, że do miski po trupach, pokonają każdą przeszkodę, staną nawet oko w oko z ciocią Mruf - bo kiedy uchylam drzwi do łazienki, żeby wstawić im miskę, wypadają na przedpokój - byle tylko jedzenie było szybciej. wciągają nosem, uszami i wszystkim innym. a wolno im dać tylko po łyżce na głowę na raz (conv lub zmielony z rosołkiem kurczak).
zaś wczoraj wieczorem, kiedy skrajnie już padnięta uchyliłam drzwi do łazienki, żeby dać im michę, popełniłam błąd... ponieważ małe pchały się, że by wyjść, schyliłam się i usiłowałam je wepchnąć do łazienki ręką

. te dwa srajtki skoczyły mi na barki, ześlizgnęły się, wpadły do miski, wytrącając mi ją z rąk. miska spadła, kura rozbryznęła się na pół łazienki i kawałek przedpokoju, a one zaczęły w pełnej histerii szorować nosami po podłodze

, zlizując ile się da... dostałam ataku całkowitej głupawki-śmiechawki, nie byłam w stanie wepchnąć ich z powrotem do łazienki, a kiedy już mi się udało, po wyczyszczeniu podłogi w łazience z mięsa warowały pod drzwiami nim szmatą z płynem nie zabiłam woni kurczaka
tymczasem tanita usiłowała uniemożliwić Jontkowi, którego karmiła strzykawką convem (5 ml na raz na razie), pożarcie całej strzykawki i połowy jej ręki

. mały jest naprawdę głodny po w zasadzie czterech dniach niejedzenia...