Ludzie czy my nie możemy raz normalnie "zamówionych" kotów połapać????
Zaczęło się jak zwykle od telefonu do Wiedźmy.
Czemu do niej? Tego nie wiemy, pani wydzwaniała po wielu organizacjach i KTOŚ jej podał ten numer. Dodam, że Ewy numer widnieje w necie tylko przy ogłaszanych kotach, niewiele osób "kocich" go zna, a tymbardziej ma zgodę na jego przekazywanie dalej. Pani z internetu nie korzysta - pytałyśmy. Może się przyzna ten kto go podał.
Ale wracając do tematu.
Jest sprawa - w piwnicy bloku trzy kociaki takie ze trzy miesiące, no i chyba gdzieś mama, ale pani nie widziała. Koty generalnie nikomu nie przeszkadzają oprócz jednego pana, który grozi, że je potruje, podusi, no pozbędzie się. Koty podobno zamknięte w jakimś pomieszczeniu, nie moga wyjść, nie dostają jeść. W sumie bułka z masłem złapać trzy głodne kociaki.
No dobra, pojedziemy. Nic to, że daleki Widzew, nijak nam po drodze, ale zbieranie kasy na koty i bycie w fundacji do czegoś zobowiązuje.
Zabrałyśmy jedną łapkę i dwa transportery - no przeciez 3 kociaki się pomieszczą.
Trochę błądzimy między blokami, bo kto zna łódzkie blokowiska wie jak tam idzie numeracja. Pani już czeka na nas przed blokiem. Sprowadza do piwnicy i szerokim gestem pokazuje - tu gdzieś są... Pani w rozmowie telefonicznej zapomniała dodać, że to zamknięte pomieszczenie to połączone piwnice trzyklatkowego wieżowca

Ręce nam opadły, ale nic, zastawiłyśmy klatkę, koty gdzieś w oddali korytarza mignęły, znaczy są, może się uda. Na to napatoczył się jakiś strasznie ruchliwy pan, który zaczął opowiadać, że i tak się nie złapią, biegać po korytarzu gdzie było widać koty, zapalać światło

Udało się go w końcu jakoś okiełznać, pan nie robił tego w złej wierze, nie wiedział po prostu, że nam przeszkadza
Stoimy z Wiedźmą, bzdurzymy, słychać trzask klatki - coś jest, czarne, młode. Przepakowałyśmy do transportera. Klatka zastawiona ponownie - jest drugie czarne, większe, za chwilę krówkowaty młodzik. No łapanka jak marzenie, tylko już nie mamy do czego przekładać. "Na sygnale" jadę do lecznicy "Flora", najbliższej mi znanej, może mają pożyczyć transporter, niestety, odsyłają mnie do następnej lecznicy, ale to już żadna mi różnica czy jechać do obcej lecznicy czy do Magiji. Magda pożycza transporter. Wracam, drugi krówkowaty dzieciak krąży wokół klatki, ale nie wchodzi. Pojawia się kolejny czarny kot i się łapie

Pani nas objaśnia, że to domowy wyrzucony kocur - wypuszczam, bo zależy nam na ostatnim dzieciaku, a dzieciak krąży. Czarny wypuszczony nawiewa, my sobie za winklem gadamy i nagle Wiedźma widzi kolejnego kota, który własnie włazi do klatki... Bury.
Taaa, przypominam, że miały być trzy dzieciaki i ewentualnie mama
Pani robi tak

"no przecież tu nie ma więcej kotów" ... Fatamograny nam się do klatki łapią.
Bure (z resztą śliczny marmurek) zamyka się w klatce, decydujemy, że go zabieramy. Mamy 4 koty, trzeci dzieciak się nie złapał

W trakcie naszych działań, przed blokiem rozgorzała dyskusja o zasadności łapania tych kotów, wybrzmiały jakieś fochy "jak to sterylizować" przecież tabletki anty... bla bla bla. No i do końca nie wiemy czy koty mogą tam wrócić czy nie, panie dostały czas do poniedziałku by się dogadać, określić i w ogóle.
Skoro koty miały zniknąć, to plan był taki, by młodziki oswoić i do adopcji, a mamę, ewentualnie, choć wcale nam się ten pomysł nie podobał, wypuścić na działkach koło Wiedźmy. Nie brałyśmy pod uwagę, że kotów będzie tyle. No nic, zobaczymy jak się sytuacja rozwinie, dostałam zgodę od Magiji, że w razie wojny mogę podać paniom jej numer i będzie z nimi dyskutowała.
Koty ogólnie, na oko, w dobrej kondycji, futro błyszczące, tylko krówek ma trochę brudny nos, ale nic po drodze nie kichało.
Nadal nie wiemy czy koty dzikie czy nie, w klatce każdy jest wściekły. Płcie też nie znane. Czekają teraz w Tesco na zabiegi, po południu będe wiedziała coś więcej.
W ferworze walki, mimo aparatu w plecaku, nie zrobiłam nawet jednego zdjęcia
Ufff