Witajcie
to cytat z wątku kotów pabianickich
viewtopic.php?f=1&t=126423&start=255Palusia miała wtedy 3,5-4 tygodnie, to był pierwszy "atak"
delfinka pisze:W sobotę od wczesnego popołudnia dwa razy na butelkowe dokarmienie, a właściwie karmienie, nie stawiła się Palusia. Sprawdziłam, spała zwinięta w kłębuszek, w kąciku nowego gniazda. Za drugim razem chciałam ją obudzić, ale przeciągnęła się , zmieniła boczek i dalej poszła spać. Zostawiłam.
Potem była dłuższa przerwa, bo wszystkie maluszki zaspały, a ja zajęt była sprzątaniem przedświątecznym.
Gdy wreszcie, wieczorem poszłam karmić, sięgnęłam też po Palusię. Obudziłam, ale ta wcale nie chciała jeść, natomiast wydawała charakterystyczny odgłos chorego kociaka. Obejrzałam, pomasowałam, wysiusiałam.
Mleka pociągnęła 1-2cm.
Po godzinie zaczęła odpływać, spadło napięci mięśniowe, traciła przytomność. Oczy zaczęły się zapadać, lała się przez ręce. Było po północy. Rozważałam jazdę do jakiejś całodobowej lecznicy na eutanazję.
Ale byłam już bardzo zmęczona, kociak na razie nie cierpiał. Zawinęłam więc w polarek przytuliłam i położyłam się spać z nią, aby umarła przy mnie. Podczas zawijania pojawiła się normalna qpka w otoczeniu qpy bardzo rzadkiej; po prostu z niej wypłynęło.
Po paru minutach uderzyła mnie myśl, że przecież mogę zawalczyć o nią. Nic nie tracę, ani ona nie straci, jeśli spróbuję.
Wstałam i zastosowałam pewien zestaw zabiegów i resztę zostawiam w rękach Opatrzności. Palusia była całkowicie nieprzytomna i miała zapadnięte oczka.
W nocy obudziło mnie coś, nie mogłam pojąc, co to było. Po dłuższej chwili zrozumiałam, że coś mnie drapie w brzuch. Palusia. Wróciła.
Wykopałam ją spod kołdry i polarka. A kocia wrzaskiem oznajmiła, że jest strasznie głodna. Popłakałam się. Szybciutko woda, butelka, mleko, smoczek i malutka wciągnęła 5 cm. Mało, ale zawsze ... Jej każdorazowa działka to 10-12 cm. Zjadła, brzusio, siusianie, spać.
Obudziłyśmy się ok. 10.00. Już święta. Jeszcze muszę upiec pasztet i jedziemy na rodzinne śniadanie.
Palusia wessała 13 cm.
Spakowałam ją, jechała z nami. Pora karmienia. Palusia nie chce jeść. Po godzinie nie chce jeść. Ok. 15.00 zaczęła odpływać. Dokładnie tak samo.
Przyjechaliśmy do domu niemal na sygnale. I znowu porcja zabiegów. Masowanie. ociak trzeźwieje. Karmienie. Masaż. Termofor. Teraz śpi.
A ja padam. Ta huśtawka wykańcza. Nie wiem co jeszcze dziś się wydarzy.
Tych "ataków" było sporo. Za każdym razem ogrzewałam koteczkę bardzo mocno.
O ile podejrzenia szły w kierunku padaczki. Morfo i biochem były właściwie w normie; krew było bardzo trudno pobrać.
Gdy wyszła z okresu butelkowego dostawała do jedzenia rc weaninga, mleko beaphara.
Pomijając wszystko co działo z kociakiem w międzyczasie, "ataki" ustały, gdy podałam jej, hm.. nie pamiętam, kilka razy (2? 3? 4?) całe tabletki takiego preparatu bez nazwy (tzn. na opakowaniu, na listku nie ma nazwy)... ten lek to "bomba witaminowo-mikroelementowa", którą kiedyś wet zalecił dla kotki z niedorozwojem móżdżku. Tamtej nieco pomogło, a Palusię wręcz postawiło na nogi.
Nie patrzyłam na dawkowanie, tylko od razu malutkiej aplikowałam całą tabletkę.
Ten lek kupowałam w jednej z naszych lecznic, kosztował jakieś grosze.
Teraz Palusia ma prawie 6 miesięcy. Pozostało jej zasypianie nagłe i bardzo głębokie. Ale bez jakichkolwiek przerażających objawów odpływania, odchodzenia, zapaści.