

Kontynuacja wątku

Pierwsza część powstała na okoliczność dokacania. Miałam wtedy około miliona wątpliwości, sprecyzowanych i niesprecyzowanych lęków, obaw i innych takich tam. Miałam wtedy jednego kota, chciałam kolejnego, ale bałam się.
Cała kocia przygoda zaczęła się od Loli. Trafiła do mnie w październiku 2010 jako zagilane i kichające kociątko. Urodziła się gdzieś na działkach, u pewnej pani która dała schronienie kotce, która tego samego dnia urodziła młode.

I tak do końca stycznia 2011 Lola żyła sobie jako jedynaczka.

Coraz częściej miałam ochotę na drugiego kota, chciałam, bałam się i tak w kółko. Potem zupełnie przypadkowo znalazłam ogłoszenie Pixi. Miała wtedy około pół roku i coś mi we wnętrzu mówiło - bierz ją



Nie trwało to jednak długo, panny prędko się dogadały, oprócz ostrzegawczych syków i burczenia nie działo się nic niepokojącego. Potem zaczęły się gonitwy, szaleństwa, przytulanki i przyjaźń. Moje wszystkie obawy związane z dokacaniem okazały się zupełnie niepotrzebne.
I tak żyły sobie we dwie do maja 2011.

Nie planowałam trzeciego kota, to chyba on zaplanował, że właśnie u mnie się osiedli


Pojawienie się Mili najmocniej przeżyła Pixi - spędzała dnie na parapecie w kuchni, była na mnie zła, że sprowadziłam "to coś" . Regularnie na nią syczała i wyraźnie pokazywała, że jej nie lubi. Jednak i to nie trwało długo. Między Pixi, a Milą narodziła się prawdziwa kocia miłość. Pixi przejęła rolę matki, tuliła najmłodszą, wylizywała, dawała się nawet ssać .

Lola do Mili miała raczej olewczy stosunek, ale to również do czasu, bo i między nimi narodziło się uczucie.
( normalnie nie ubieram kotów, Lola była wówczas po sterylce


Każda z nich jest inna, każda jak wiadomo wyjątkowa


Zapraszamy
