Mysieńka miauczała, patrzyła na mnie oskarżycielsko i drapała, ale niestety nie mogłam jej wypuścić z transportera. Za to w domu - wypuszczona przyszła prosto na moje kolana, ocieraniu się, mruczeniu i mizianiu nie było końca
Maluszek na razie ma domek w łazience, bo trzeba go na dzień-dwa odizolować, a poza tym dojść ze wszystkim do ładu. Mruczy, układa się na ręku, wspina po nodze...
Aha, "to małe", a właściwie mała, zostało zabrane pod warunkiem (wg mojego męża) znalezienia jej domu w Poznaniu...Więc...ekhem...gdyby ktoś chciał maleńkiego, przytulastego kociaczka, bałego w czarne łatki...to bardzo proszę się zgłaszać...




