No to po 2 latach od ostatniego pisania na forum znów cosik napiszę. Wątek już dawno odszedł w zapomnienie, ale jako, że przy ważnych wydarzeniach podnosiłem to i teraz to czynię.
Tym razem niestety na smutno...
Ponad dwa lata temu donosiłem o dokoceniu kolejnym i zamieszkaniu z nami Sisi. Mała dogadała się doskonale z Tygrysem, a nasze serca podbiła całkowicie. Takiego przytulaka w całej swojej karierze kociarza nie miałem. Co rano pobudki odbywały się z Sisi leżącym na piersi/twarzy/czymkolwiek byle tylko się wtulić dało. Co dzień baranki i przytulania w każdej wolnej chwili. Tajger też został podbity. Czasem rozrywkowo poganiał Małą, po czym zaraz trafiała na myjnię i dokumentne wylizanie.
I tak sobie pomieszkiwały:

Uploaded with
ImageShack.usNiestety w poniedziałek przyszło nam się pożegnać z Sisi...
Zaczęło się niewinnie. Sisi od zawsze była zafafluniona lekko- kichanie, lekkie łzawienie z oczka. Weci tłumaczyli to jako pozostałości po kocim katarze, czego też skutkiem był zatkany kanalik łzowy. No, ale co jakiś czas ją z kataru podleczaliśmy. Jakieś 3 miesiące temu rozkichała się na dobre, zielone gluty w całym mieszkaniu. Różne próby leczenia nie bardzo skutkowały, więc pobraliśmy gluty do badań i wyszedł gronkowiec oraz drożdżaki. No i tu się zaczęło...
Mała była leczona u naszych stałych wetów, takich od zawsze. Z badań wyszło, że gronkowiec jest twardy, i można go ubić Marbocylem. Do tego Fluktanazol na drożdżaki. No i leczyliśmy. Po tygodniu podawania antybiotyku Sisi dostała ostrej biegunki. Coraz mniej jadła. Zgodnie z zaleceniem wetów podawaliśmy węgiel oraz osłonowo Tribiotic. Po kolejnym tygodniu na moje usilne protesty weci stwierdzili, że może to Fluktanazol wpływa na brak apetytu i że chyba go już odstawimy. Po kilku prośbach łaskawie też dali zważyć Sisi. Okazało się, że z 3,5 kg. kota mam nagle 2,5... Wcześniej przy każdej wizycie twierdziłem, że chudnie, ale słyszałem, że wygląda super zdrowo, nie jest odwodniona ani nic. Zasugerowałem też odstawienie antybiotyku, ale usłyszałem, że na razie bardzo krótko bierze (3 tygodnie), a Marbocyl podaje się dużo dłużej. Na całe szczęście udało mi się w końcu opanować biegunkę (po 2 tygodniach), ale Sisi nadal nic nie jadła. Za to zaczęła się robić żółta... Wizyty u weta były już na porządku dziennym, była nawadniana. Prosiłem o kroplówki, ale nie weci nie widzieli potrzeby- wg nich mogły obniżyć łaknienie - którego i tak nie było. Minął miesiąc na antybiotyku, w końcu zdecydowali o odstawieniu go. Sisi nadal nic nie jadła, mimo codziennych szopek z kilkoma rodzajami karmy, szyneczkami, mięskiem... Do tego baaardzo pożółkła. Do tego stopnia, że jedno oczko z zielonego zrobiło się pomarańczowe. Weci stwierdzili, że może trzeba spojrzeć na wątrobę na USG. Po badaniu oznajmili, że Sisi ma płyn w klatce piersiowej i że to niestety FIP.
Zabrałem Kicię i pojechałem szukać pomocy w Wawie, wcześniej leczyliśmy się lokalnie co by nie stresować kota godzinnymi dojazdami. Pojechałem do przychodni na Białobrzeskiej.
Zdiagnozowano anemię, żółtaczkę, nieznane nacieki na nerkach, płyn w klatce piersiowej, uszkodzoną wątrobę oraz szpik (to zdaje się po kolejnych badaniach i codziennych badaniach krwi). Badania krwi powtarzane po 3 razy bo nie wierzono w tak złe wyniki... Zostaliśmy praktycznie rezydentami w lecznicy. Co dzień badania, kroplówki, siedzenie po 6-8 godzin. Trzy razy ściągaliśmy płyn z klatki piersiowej, był typowy dla FIPa, żółty, gęsty, kleisty. Na Białobrzeskiej na szczęście nie skreślono Jej od razu, usłyszałem, że wszystko wskazuje na FIP, ale przy tak wyniszczonym organizmie to może być coś innego- uszkodzenia przez przyjmowanie antybiotyków długie, nowotwór, chorobę autoimmunologiczną. No więc walczyliśmy. Nocami miałem już wyrzuty, że próbowałem coś robić. Żółtaczka zaatakowała też mózg i Sisi miała przykurcze mięśni, budziła się i mnie w nocy wykręcona w chińskie s... Sisi miała przetaczanie krwi w zeszły czwartek, a ja po tym odżyłem, tak jak i ona. Zaczęła jeść, zaczęła chodzić (wcześniej siusiała już pod siebie w łóżku). Weci uprzedzali, że to może być efekt przetoczenia, ale zaczęła też jeść. Co dzień dostawała kotleta w kroplówce, ale po przetoczeniu krwi po powrocie do domu chciała też jeść coś więcej niż papkę proteinową RC którą ją karmiłem strzykawką.
Niestety w poniedziałek skończyło się dobre. Byliśmy jak co dzień w lecznicy. Była próba ściągania płynu (poprzednia była w piątek), ale okazało się, że go prawie nie ma. Dostała schabowego i antybiotyk (wcześniej dostawała też sterydy). Pojechałem do domu. W nocy Sisi zaczęła ciężko dyszeć, język na wierzchu, świsty w wydechu. Wiedziałem niestety już co się święci... poprzednio z każdym razem jak ją bolało, cokolwiek się działo to Mała szukała ciepła, kolan, przytulania. Tym razem próbowała się schować... do środka kanapy, zakopać w śpiworze... chciała żeby dać Jej spokój.
Ruszyłem z nią do całodobowej kliniki na Gagarina. Szybka historia choroby i Pani Doktor ruszyła z nią na RTG sprawdzić, czy płyn się nie zebrał. Przy RTG Sisi przestała oddychać. Reanimacja, udało się ją wrócić, zdjęcie wykazało całą klatkę wypełnioną płynem. Przy próbie ściągnięcia płynu Sisi po raz drugi przestała oddychać. Tym razem już na zawsze...
Opisuję w miarę dokładnie co się u nas działo, może ktoś będzie tak jak ja przeglądał forum w poszukiwaniu info co może dolegać kociambrowi albo jakie objawy się pojawiają przy czym.
Najgorsze jest to, że sam cały czas nie wiem co nam ją zabrało. Weci odradzili sekcję, powiedzieli, że miała tak obciążony organizm, że FIPa nie da się jednoznacznie stwierdzić (tak jak przy leczeniu). A i podobnow w Wawie teraz ciężko o sekcję która mogła by potwierdzić FIP.
A ja teraz mam podwójny powód do zamartwień bo nie wiem co z Tygrysem... W przyszłym tygodniu jadę z nim do lecznicy, mają zrobić jakieś testy wysyłane do ?Niemiec? na stwierdzenie obecności wirusów wywołujących FIP.
No i oprócz smutku teraz niestety same wyrzuty sumienia są. Że za późno zmieniłem lecznicę, że pozwoliłem wetom którym zawsze ufałem do aż takiego wyniszczenia Jej. Że jeśli to był FIP to aktywował się dlatego, że tak ją męczyłem antybiotykami przez tyle czasu. Że ufałem za bardzo... I w końcu, że nie dałem Jej odejść w spokoju mieszkania...