poprzedni post pisałam w wolnej chwili w pracy, miał on charakter typowo interwencyjny, teraz odniosę się szerzej do różnych spraw.
ewar pisze:Myślicie,że tak łatwo kogoś namówić na wysterylizowanie kotki? Przykładem moi sąsiedzi.Próbuję od dawna i nic.
Zdarza się- ale do większości ludzi dociera. Jak nie kastracja, to chociaż tabletki, wielu ludzi z wdzięcznością przyjmuje pomoc w kastracji, część ludzi nawet nie wie (!), że niechcianym miotom można (i trzeba, co na tym forum powinno być oczywiste) zapobiegać.
Wiele osób "złapanych" na Allegro i innych portalach zaprzestaje rozmnażania, więc warto edukować. Świadomość w narodzie jednak rośnie, i oby tak dalej. Głupie reakcje często są oznaką poczucia winy itp. emocji- pisałam o tym wiele razy na wątku interwencyjnym- i nie należy brać ich poważnie. Choć czasem pomagają niestety jedynie argumenty w rodzaju organizacji zwierzakowych...
Szenila, aż nie chce mi się wierzyć, że ktoś może być aż tak okrutny jak opisywana przez Ciebie osoba, jeśli rzeczywiście zrobiła to po to, aby coś komuś udowodnić. Tym niemniej wydaje mi się, że niezależnie od działań wolontariuszy postąpiłaby tak samo (aby udowodnić przede wszystkim sobie) i warto próbować przekonywać do naszych racji. Zgadzam się, że spokojnym tłumaczeniem osiągnie się więcej niż darciem paszczy.
rysiowaasia pisze:Koszmaria, niewatpliwie masz rację.Cierpliwosć czasem sie konczy. Wiem,ze niektórzy "miłosnicy" kotów sa niereformowalni ( sama mam kontakt z taka karmicielka)
Ale nigdy nie bedę zwolenniczka usmiercania narodzonych juz kociat w sytuacji, kiedy maja opieka w postaci kociej mamy lub człowieka...
Jedyna wg mnie humanitarna metoda na ograniczenie bezdomności to sterylizacje/kastracje.
zacznę od tego, że jestem pod dużym pozytywnym wrażeniem tego postu, tak jak niestety pod negatywnym wrażeniem wielu poprzednich...
Zgadzam się w 100%, że najlepiej nie dopuszczać do ciąży i nie mieć dylematów natury moralnej. Masz prawo sprzeciwiać się usypianiu ślepych miotów. Natomiast stanowczo sprzeciwiam się przyklaskiwaniu zachowaniom, które uważam za nieodpowiedzialne- czyli np. świadomemu pozwalaniu na narodziny kociąt, gdy własna bądź znaleziona kotka okaże się ciężarna. Często takie decyzje kończą się źle dla kotki i kociąt. Przykładami służę.
Moje poglądy na kastracje aborcyjne i usypianie ślepych miotów wszyscy znają- to drugie jest moim zdaniem lepszym wyjściem niż oddawanie małych byle komu bądź pozostawianie na (nie)łasce losu. Mam wrażenie, że niektórym chęć ratowania życia za wszelką cenę przesłania troskę o jakość tego życia, czyli - ratować, a jak kociak umrze po miesiącu na pp, to wszystko OK, z naturą nie wygramy... dla mnie to skazywanie na niepotrzebne cierpienie, nic więcej.
Tyle teorii i rozważań filozoficznych. Jak już pisałam- na miejscu autora wątku zdecydowałabym się na kastrację aborcyjną, chociażby dlatego, aby nie narażać życia kotki. Chętnych zawsze można skierować do schroniska, na Kociarnię itp.
Niepojętym dla mnie jest, że dopuścił do ciąży kotki po raz drugi, wiedząc zgodnie ze słowami części przedmówczyń, że postępuje niewłaściwie. Czyli- niby kogoś kocha, a świadomie mu szkodzi. Nie wiem, co stoi zabiegowi na drodze-
kasę da się zorganizować, transport też, tylko trzeba otworzyć usta odpowiednio wcześnie, a nie chwalić się (sorry, tak to odbieram!), że znów się nabroiło. Na zasadzie- znów się spóźniłam do pracy, bo spóźnialstwo jest taaaakie
cool i mogę się pochwalić kolegom, jaka jestem fajna! A że szef wymownie patrzy na zegarek, to już jego problem

Przypominam, że istnieje coś takiego jak promonvet, który może być stosowany jako awaryjne zabezpieczenie- kiedy np. zepsuje się samochód czy osoba, która miała wieźć kotkę na zabieg, jest chora lub bardzo zajęta. Tyle, że jak to się przeradza w stan permanentny, podejrzewam nagły atak lenia bądź olewki...
Czyli- jak będą chęci, znajdzie się i pomoc. Tylko trzeba chcieć. W Warszawie/ okolicach obsługiwanych komunikacją miejską sama dowiozę kotkę na zabieg, jak będzie trzeba.