Postanowiłam zaszczepić koty. Po umówieniu się z naszą osiedlową panią weterynarz dziś po kolei odwiedziłam ją z kotami. Przy badaniach wyszły stany zapalne dziąseł ale jeszcze nie ma potrzeby interwencji. Z Bazylem, Jovim, Dyzią i Rózią poszło rewelacyjnie.
Łatka wyczuła co się święci i cała w stresie schowała się pod łóżkiem. Żeby już nie przeciągać jej stresu zaparłam się i złapałam ją do transportera. Zaliczając trzy rany od pazurów. Poszłyśmy do weta. Po otwarciu transportera zanim dałyśmy radę się obejrzeć prysnęła. Schować się tam nie bardzo jest gdzie. Kota więc obrała inny kierunek. Przeleciała przez szafkę i trzy półki podręczne pełne leków. Najczęściej w szklanych butelkach. Miałam wrażanie, że wszystko leci i zbija się z hukiem. W końcu na trzeciej półce w rogu gabinetu kota już nie wiedziała gdzie uciekać. I złapałam ją oszczędzając stojak z próbówkami oczywiście szklanymi.
Po badaniu i szczepieniu zrobiłyśmy przegląd strat. Nie było źle. Okazało się że spadło w sumie mało rzeczy i zbiły się chyba dwie czy trzy. Pani weterynarz nie chciała rekompensaty za straty choć ja chciałam pokryć straty. Jeszcze policzyła nas z rabatem za pięć kotów.
Uff mam nadzieję że pani weterynarz nie będzie o nas myśleć źle. W każdym razie zapraszała po raz kolejny, jakby coś trzeba było
